poniedziałek, 27 grudnia 2010

i po świętach

Sto tysięcy milionów metrów sześciennych śniegu znów posypało po moim końcu świata. W wigilię jeszcze śmigałem w koszulce z krótkim rękawem, bo trzynaście na plusie to świetna temperatura. A wczoraj popsuło się na dobre.

Dziś obudziłem się z wielkim bananem na twarzy, ponieważ w nocy spełniło się moje odwieczne marzenie o byciu bogatym. Śniło mi się, że brałem udział w jakimś show, w którym nagrodą było sto tysięcy złotych gotówką. Program prowadził oczywiście Krzysiu Ibisz, który jak zwykle cieszył się ze swoich żartów niczym dziecko. Ja zaś odpowiadałem na mongolskie pytania, które robiły mi w głowie nawet podczas snu. Chore jakieś, no.
Oczywiście wygrałem wielki finał i w moje dłonie wręczono neseser z gotówką.
I wtedy sen się skończył, a ja będąc jeszcze chwilę w błogostanie, leżałem patrząc w sufit i rozmyślałem o przeznaczeniu kasy.

Nieopodal mojego końca świata wbito przy drodze tablicę oznajmiającą kierowców o niebezpieczeństwie wjechania w stado niedźwiedzi. Wygląda dokładnie tak.

Pytam się w związku z tym – co się do cholery dzieje? Armagiedon?

wtorek, 21 grudnia 2010

Krysmas

Czcigodny sąsiad Tadeusz stwierdził ostatnio podczas luźnej rozmowy w czteroosobowym gronie, że święta to on lubi, bo “karpia se kurwa sam złowił, a baba w domu jak co roku wszystko zgotuje”. Ponadto “można zajebać pałę jak rodzina przyjedzie” i “dychnąć trochę kurwa”.

Fajne, wiejskie postrzeganie Świąt Bożego Narodzenia (i pewnie nie tylko wiejskie). Lubię czasami słuchać tego, o czym rozprawiają ludzie - o spieprzonych sernikach i zbyt kwaśnym barszczu. Niektórzy zaś w ogóle się nie przejmują i martwią się stukającym silnikiem, planują kolejny tydzień pracy, a święta traktują jak upragnione wolne.

Można i tak – nikt nie musi być wierzącym katolem. Bawi mnie natomiast to, że ludzie nie myślą wcale a wcale. Skoro są to ŚWIĘTA, to jak sama nazwa mówi chodzi o celebrację czegoś, kogoś, w związku z czymś. W przypadku 25 grudnia chodzi o radość z narodzenia Jezusa. I nie ma tu żadnego odstępstwa czy indywidualnego podejścia do tradycji. Skoro godzisz się na to, żeby Twoja stara lepiła uszka czy robiła kutię to znaczy, że powinieneś mieć świadomość uroczystości, w związku z którą to się dzieje.

A jeśli nie, to jesteś dziwoląg, bo cieszysz się nie wiadomo z czego. Jeśli nie rozumiesz o co chodzi w tym całym zamieszaniu to przeżyj je po świecku i nie zaniżaj poziomu.

Obsesja drugiego stopnia z jedną niewiadomą.

piątek, 17 grudnia 2010

Kompilacja mongolskich teoryj.

1. Unikaj strachu jak ognia i niektórych kobiet.
2. Jeśli zastanawiasz się co najmniej drugi raz, możesz zapomnieć o słuszności tego, co za chwilę powiesz (odnośnie “pomyśl dziesięć razy zanim coś palniesz”)
3. Nie wszystko, co dają ci za darmochę jest dobre.
4. Będąc w superhipermarkecie przysłuchaj się opiniom klientów, którzy patrzą na ten sam produkt co ty.
5. Zanim wjedziesz na drogę publiczną pomyśl, czy masz ze sobą rozum.
6. Nie śmiej się sam do siebie w miejscach publicznych – głupio to wygląda.
7. Śniegowi i zimce – dziękujemy.
8. Muzyka kształtuje obyczaje, nie zaniedbuj słuchania!
9. Karp też człowiek – nie zabijaj.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Giń, wstrętna książko!

Tak zadecydowałem dziś po rozwaleniu się wielkiego, kartonowego pudła, które przechowywało dziesiątki podręczników, ćwiczeń, książek i zeszytów. To dorobek mój i rodzeństwa od podstawówki wzwyż. Łącznie ponad 300 sztuk.
Usiadłem na podłodze, na której rozsypała się zawartość pudła. Założyłem nogi po turecku – jak w przedszkolu i począłem analizować zawartość znienawidzonych przedmiotów. Z każdym zeszytem i książką były jakieś skojarzenia: na czerwono zapisane “Brak zadania!” czy “Uzupełnić!” przez nauczycielkę-terrorystkę, pokraki wszelakiej maści, rysowane na ostatnich stronach zeszytu, cudowne myśli wypowiedziane przez nieostrożnych w słowach nauczycieli, a zapisane przeze mnie, bitwy w kółko i krzyżyk rozegrane na ławkach sali nr 307, dorysowywane członki śmiesznie wyglądającym ludziom w podręczniku do polskiego i historii, wydzierane z zeszytu kartki, na których prowadzone były tajne rozmowy z kolegą/koleżanką po drugiej stronie klasy, ściągi, resztki jedzenia, ślady po rozpisywaniu długopisu, numery telefonów, zapisane (a niezrobione) zadania typu “w domu”, numerowane lekcje maksymalnie do 15 września, pismo niezidentyfikowanych już koleżanek, które skrupulatnie przepisywały całe zeszyty pod koniec roku za bombonierkę bądź ekwiwalent pieniężny, kilka przedmiotów prowadzonych w jednym zeszycie, ślady buta na podeptanym zeszycie opisane datą ok. 20 czerwca i wiele, wiele innych ciekawych wspomnień.

Wszystkie te przyjemności i nieprzyjemności to moja historia, która wydarzyła się naprawdę. Z przeglądaniem starych książek i zeszytów zeszło mi ze dwie godziny. W niektórych momentach śmiałem się jak dziecko, w innych dopadała mnie złość. Później wszystkie arcydzieła i druki trafiły do kotłowni, gdzie posłużą do ogrzewania przez kilka dni mojego budynku.

Tak więc dowody rzeczowe mojej paskudnie wesołej przeszłości zostały zniszczone. Teraz dzieciom mogę opowiadać o ojcu, który nie odchodził od książek i nigdy nie próżnował w szkole. Chyba, że wydadzą mnie koledzy i koleżanki z klasy. Ale liczę na solidarność, przeto ja też mam na nich haka :-)

piątek, 3 grudnia 2010

Biała perła

Na pomysł użycia tego środka dentystycznego wpadłem w maju br. Najpierw poczytałem trochę o możliwościach, rezultatach i przeciwwskazaniach. Po niedługim namyśle udałem się do najbliższej apteki i kupiłem preparat wybielający zęby o nazwie jak w tytule. Zapłaciłem 51 PLN. Po rozpakowaniu parsknąłem śmiechem. W środku znajdowały się dwie, wielkie tubki jakiegoś bezbarwnego żelu, trzy gumowe nakładki przypominające protezę babci oraz aplikator w postaci strzykawki, skala bieli i instrukcja.

perla3
Nakładki należało umieścić w prawie wrzącej wodzie na ~10 s, po czym włożyć – odpowiednio na górne i dolne zęby, a na końcu mocno docisnąć, aby te odcisnęły na nich swój kształt. Zapewnia to idealne przyleganie żelu, oraz nie dopuszcza do dostawania się śliny, która jest największym wrogiem środka – rozcieńcza zawarty w nim nadtlenek karbamidu, a przez to zmniejsza skuteczność o ok. 50-80%.

Stosowanie było najbardziej nieprzyjemną częścią całej akcji. Należało wciągnąć strzykawką stosunkowo małą ilość żelu (jest bardzo mocny) i rozprowadzić na nakładkach. Następnie producent zalecał, by osuszyć lub przetrzeć czymś zęby (w celu wyeliminowania śliny) i nałożyć górną i dolną nakładkę. Dzięki temu, że dokładnie przeprowadziłem proces odciskania kształtu przylegały one dobrze i o dziwo górna nie spadała pomimo otwartych ust.

Bardzo ciężko jest wyeliminować ślinotok, którego nie sposób kontrolować. Trzeba nauczyć się szybko przełykać ślinę i nie dopuszczać, by dostała się do ząbków. Nierzadko spod nakładek wypłynie trochę żelu, który ma ohydny smak. Poza tym mówienie z nimi jest niemożliwe, więc musiałem ograniczyć się do stosowania w godzinach wieczornych (zalecane 30 min. dziennie). Drugiego dnia spróbowałem zasnąć z pełną buzią. Udało się! Rano obudziłem się z dość dużym bólem zębów (efekt uboczny, ustaje po ok. tygodniu). Czwartego dnia zauważyłem zmianę bieli o jeden stopień w skali. Po dwóch tygodniach – o dwa, po dwudziestu dniach – trzy. Wtedy też zakończyłem wybielanie.

Podsumowując – uzyskałem wymarzony efekt wybielenia ząbków z piątej pozycji w skali na drugą, w ciągu zaledwie trzech tygodni nieustannego stosowania. Zawarty w preparacie fluor wzmocnił je i sprawił, że stały się bardzo gładkie. Po prawie sześciu miesiącach od zakończenia stosowania Białej Perły nie zauważyłem żółknięcia. Poza tym zostało mi 1,5 tubki żelu, który jak widać jest niesamowicie wydajny. Polecam wszystkim ten domowy sposób na bielsze i zdrowsze zęby!

Efekt z reklamy:
perla4

i mój aktualny (przed niestety nie zrobiłem):
SDC12745

poniedziałek, 29 listopada 2010

Zimka

Szczęśliwym zrządzeniem losu dożyłem kolejnej zimy. Śnieg jak co roku zaskoczył drogowców, więc nowości nie było. Banda osłów jeżdżąca na oponach letnich paraliżuje ruch i wprowadza realne zagrożenie na drodze.
Kombatanci bez antypoślizgowego obuwia suną po chodniku jak na sankach. Lekarze przypominają sobie jak się składa połamane kończyny. Tak więc lodowata pora roku jest całkowicie niepożądana. Poza tym dzień trwa osiem godzin i można bzika dostać od sztucznego światła.

Moja głupota książkowa rozwija się w zastraszającym tempie, literki wędrują przez umysł niczym mongolskie teorie. Najgorsze jest to, że nowo nabyta wiedza generuje jeszcze większą jej ciekawość i rodzi coś w rodzaju apetytu. Pojawia się mnóstwo pytań, na które trzeba znaleźć odpowiedź.
Przydałby się jakiś specjalista od leczenia uzależnień w początkowej fazie. Michalskiemu podziękuję, wystarczająco mnie zniechęcił po trwającej przeszło pół roku bezskutecznej kuracji mojej czcigodnej sąsiadki.

Pan Tadeusz, wiekowy już sąsiad zaskoczył mnie wczoraj poziomem swojej wiedzy. Do tej pory nabijałem się z niego, kiedy prowadził zażyłe dyskusje na ławeczce przy sklepie, o rzekomym spadaniu gwiazd i prawach rządzących kosmosem. Zachowywał się przy tym jak Nowy Ruski – podłapując jakieś hasełko w reżymowej telewizji stawał się specjalistą od danego zagadnienia. Żaden kolega z ławki, trzymający piwo w ręku nie zdołał oprzeć się tak ogromnej, fachowej wiedzy.
Tadeusz wczoraj doznał chyba prawdziwego olśnienia. Stwierdził, że “po wódce człowiek kurwa głupieje i nie odpowiada do końca za swoje czyny”. Zachodziłem się ze śmiechu, bo odkrywczy wniosek w życiu wiejskim to naprawdę wyczyn. Po drugie Pan Tadek sam znajdował się pod wpływem etanolu, więc zdobycie się na tak odważne słowa uważam za heroizm.

Po przeszło rocznej abstynencji od Dżemu znów powracam do kultowych rytmów. Nowa płyta, zatytułowana prowokacyjnie “Muza” napawa mnie nie mniejszym optymizmem od KŚ czy Akuratów. A jest czego słuchać – nowy wokalista ma imponujący głos.

sobota, 27 listopada 2010

Pan Dołek

Wszyscy znają tego pana. Niegrzeczny, demotywujący, niepożądany i ogólnie ble. Sprawia, że mamy uraz do całego świata, którego jesteśmy wtedy pępkiem za to, czego nie możemy zrozumieć. Taka forma egoizmu w najmniej pożądanym momencie.
Biorąc pod uwagę aspekty fizyczne jesteśmy wtedy słabsi, zniechęceni do jakiegokolwiek działania, nie przejawiamy żadnej chęci do zrobienia czegoś pożytecznego. Zdarza się, że działamy innym na nerwy, przez co wywołujemy kłótnie i zadymy domowe.
Po wizycie Dołka mamy ochotę się napić, przekląć całą swoją książkę telefoniczną, zrobić jakieś głupstwo, zaprzepaścić skrupulatnie osiągane cele.
Jedni krzyczą na cały głos, inni płaczą przed drugim, trzeci korzystają z dobrodziejstwa mamony, jeszcze inni idą spać, albo pochłaniają zawartość lodówki.

Jeżeli Dołek zatrzyma się u nas na dłużej mamy problem i to spory. Niewypędzony w odpowiednim momencie jest przyczyną depresji (która jak wiadomo jest chorobą).
Dlatego trzeba z nim walczyć, trzeba uruchomić wszelkie dostępne siły i obronić się. W trakcie jego trwania wiele zrobić się nie da, dlatego ważna jest profilaktyka.
”Lepiej zapobiegać niż leczyć”
Dobrym sposobem na ominięcie wizyty niepożądanego gościa jest unikanie sytuacji stresowych. Trzeba (w miarę możliwości) wiać jak najdalej od czynników, które mogą osłabić naszą kondycję psychiczną. Ba, trzeba nauczyć się je rozpoznawać, a to może wymagać spoglądnięcia się na swoje dotychczasowe życie, przyzwyczajenia i nawyki.
Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Jednak trafne rozpoznawanie tego, co nas osłabia jest najprostszą drogą w walce z Dołkiem.

Kowalska w utworze Dżemu?
Czemu nie?

wtorek, 23 listopada 2010

Kobieta w wieku podeszłym poszukuje młodego ogiera

Mniej więcej takie zdanie odczytałem ostatnio z zachowania pewnych dwóch kobiet.

Pierwsza z nich w wieku 35-40, mąż, piętnastoletni syn. Przywożę towarzystwo z imprezy, w związku z małą ilością miejsc TA kobieta usiadła na przednim siedzeniu, na kolanach swojego męża (który spał po przedawkowaniu etanolu). Towarzystwo siedzące na tyle również słodko drzemało. Jak na złość TA kobieta trzymała się względnie dobrze.
Pierwszy “zły dotyk” na swoim kolanie odczułem po przejechaniu trzech kilometrów. Dotyk przesuwał się nieuchronnie w kierunku mojego rozporka. Zachowawszy trzeźwy umysł gwałtownie przyhamowałem, a TA poleciała na przednią szybę. Sytuacja powtórzyła się kilka razy, w końcu odpuściła (po którymś ostrym hamowaniu walnęła dość mocno pustym łbem o szybę).
Po dotarciu do celu i wniesieniu wszystkich pasażerów do ich łóżek, odetchnąłem z ulgą i udałem się w kierunku auta. Pech chciał, że TA pobiegła za mną i uwodzicielskim głosem zaproponowała: “przyjedź za godzinę”.
Z anielskim spokojem odpowiedziałem, że nie mam na nią najmniejszej ochoty.

Druga z nich w wieku 40-45, rozwiedziona, syn i córka. Zły dotyk poczułem na pewnej wiejskiej potupance, w czasie tańczenia popularnego “jedzie pociąg z daleka”. Myślałem, że jak wszyscy trzymają osobę przed sobą w talii, to nic złego wydarzyć się nie może. TA jednak swoimi łapami próbowała złapać mnie w definitywnie innym miejscu. Szybko wymknąłem się i przesunąłem o kilka osób do przodu. Pech chciał, że TA dopadła mnie znowu. Sytuacja powtórzyła się. Na szczęście proceder nie trwał długo i mogłem uwolnić się od niej.

Teraz się pytam Was, o co chodzi?
Desperatki?
Szukające przygody, wrażeń?
Świadome swojego ostatniego, biologicznego dzwonka?
Jeden z tych dni w cyklu menstruacyjnym, podczas którego chce się tak bardzo?
Problemy w sprawach łóżkowych?

Gadzina po usłyszeniu tych historii zabiła mnie śmiechem i rzuciła “to masz branie”.
Ciekawi mnie, jak procent facetów korzysta z takich okazji i ilu w ogóle doświadcza podobnych sytuacji.

Straszne to dla mnie, niemoralne, niekatolickie i ohydne. Nigdy nie przypuszczałem, że będę brzydził się kobietami. Chociaż, czy ja wiem… Czy to były kobiety?

Ten chłopak też doświadczył złego dotyku.

A to o. muzyczna

sobota, 13 listopada 2010

O tym jak dziadek dostał zjebkę od babki.

Odkryłem ten utwór już dobry miesiąc temu, ale dopiero teraz naszła mnie obsesja na kawałek Take me out w wykonaniu Atomic Tom’a. Wiki pisze, że grają rocka alternatywnego, ludzie wypowiadają się na forach, że to punk rock, a sam zespół mówi, że to po prostu rock. Co by to nie było – jest dobre.
Znalazłem ich przypadkiem na YT, wykonywali ten utwór na telefonach iPhone jadąc nowojorskim metrem. Do sukcesu pozostało im nagrać wyłącznie profesjonalny album. Tak też zrobili, dzięki czemu zyskują w USA ogromną popularność.

Byłem w czwartek na kombatanckiej imprezie. Dość wiekowi znajomi zażyczyli sobie, by odtransportować ich na jakąś zabawę, a jedyną w pobliżu była potańcówka dla ludzi z sanatorium - coś a’la wieczorek zapoznawczy. Miałem wracać do domu, ale ci byli natrętni i kazali mi zostać chwilę z nimi. Średnia wieku 45 lat, ja jedyny młody – cyrk normalnie.
Ale jak te mohery ze zwyrodnieniem kręgosłupa wywijały na parkiecie, to mi normalnie oczy zrobiły się wielkości pięciozłotówki. Tu gdzieś dziadek babkę szczypnął, tu powiedział coś sprośnego i ta wniebowzięta zachowywała się jakby orgazmu dostała.
Szał macicy – ja to mówi Baśka z jutuba.
Jeden taki staruszek ze słabym wzrokiem co chwilę deptał swojej babuszce po stopie. Ja siedziałem ciągle przy stoliku i obserwowałem niemrawo przesuwające się po parkiecie ciała. Muzyka dość głośno grała, ale udało mi się usłyszeć jak ta seniorka (chyba już dość wkurzona swoim ślepym starym) mówi do niego: “Józiu, patrz jak kurwa tańczysz, bo mi po nogach łazisz".
Ze śmiechu pod stolikiem leżałem.

Ludzie! Coś mi się przypomniało, książkę kupiłem! Zrobiłem to w sumie dlatego, bo nigdzie w sieci nie mogłem znaleźć ebooka, którego bym sobie nielegalnie pobrał. Niejako zmuszony (przez głodny wiedzy umysł) postanowiłem przeznaczyć dychę na swój wybryk.
Agata. Anatomia manipulacji to coś dla mnie. Kontrowersyjny temat aborcji i szumu medialnego wokół rzekomo zgwałconej 14-latki.
Autorką jest znienawidzona przez lewicę Joanna Najfeld – działaczka katolicka, dziennikarka.

A tu opis dla zainteresowanych:
Zgwałcona 14-latka walczy o prawo do aborcji, którego odmawiają jej okrutni obrońcy życia. W tej walce wspierają ją szlachetni dziennikarze "Gazety Wyborczej", "Newsweeka" i Radia TOK-FM.
Tak wyglądać miała sprawa , którą w czerwcu 2008 roku żyła cała Polska. Opowieść ta ma jednak niewiele wspólnego z prawdą. Była to stworzona na potrzeby mediów manipulacja, obliczona na to, by zmienić nastawienie Polaków do kwestii ochrony życia. W rzeczywistości nastolatka nie została zgwałcona, nie chciała aborcji, a do zabicia nienarodzonego dziecka zmuszali ją dorośli.(...)

niedziela, 7 listopada 2010

Dziwne zachowania

Niedawno śmiałem się z mojej blogowej sąsiadki, a dziś, stanąwszy w prawdzie z sobą samym doświadczyłem serii dziwnych doznań, które pozostawiły po sobie niepokój i pewnego rodzaju wyuzdanie myślowe.
Być może mój zgniły umysł krztusi się latami podejrzeń, które doprowadziły go do skrajnego wyczerpania, niosącego za sobą niewyobrażalne katusze, których znieść nie sposób. I nie mam tu na myśli cierpienia psychicznego, ale przeszywający moje ciało fizyczny ból tęsknoty za przeszłością, która nie powróci. Seriami - jak z karabinu maszynowego radzieckiego żołnierza - powracają natomiast codzienne nieszczęścia, które gotuje mi wstrętny los..
Jak się przed nimi bronić? –zapytam Was, drodzy czytelnicy
Gdzie szukać ratunku, jak ochłodzić gorący od ścierania się z teraźniejszością umysł?

Dobra, koniec pitolenia. Znudzony jestem codzienną rutyną, która dopada chyba każdego w średnim wieku. Może nie tyle samą rutyną, co jej głupimi skutkami. Człowiek, który przestawił swój tryb życia na konkretne godziny nie rozwija się wcale. Ja bynajmniej czuję się zniechęcony nawet komputerem – moim odwiecznym przyjacielem. Nic mi się nie chce.


Lenistwo – powiecie. Guzik prawda, to nie jest lenistwo nawet. To stagnacja, świadome przyzwolenie na wkroczenie do swojego życia przycisku “PAUSE” (o takiego ====> )
Tu nie pomoże Michalsky (który zapewne rozłożyłby bezradnie ręce)
To jest sytuacja bez wyjścia - i teraz gwóźdź programu, proszę o uwagę – to kolejny etap życia.

No cóż, trzeba przyzwyczaić się do wstawania o tej samej godzinie, do mycia zębów tą samą od lat szczoteczką, do zacinania się w tym samym miejscu przy goleniu, do wytrzymywania z tą samą żoną, do głaskania tego samego psa, do narzekania na tych samych polityków, na niską płacę, do kupowania tych samych gazet, do jedzenia w tej samej knajpie, do zdejmowania skarpetek przy tym samym łóżku, do oglądania tych samych gęb w tv, do krzyczenia na smarkaczy, którzy klną po nocach, do bezsenności, do łysienia, do..
Ej, zaraz zaraz. Zagalopowałem się. Do jakiego, kurna łysienia?
No.

Tak więc sami widzicie jak to jest być obywatelem zacofanego, komunistycznego państwa nazywającego się reprezentatywnie – Rzeczpospolita Polska. Wyciągajcie, synowie i córki wnioski, których ja wyciągnąć nie zdążyłem. Uczcie się na błędach cudzych, nie swoich. Bądźcie mądrzejsi.

Wena się skończyła. Pora na obsesje muzyczne:

1. Słowackie przeboje wszelkiego kalibru, z ich aktualnym, radiowym hitem (taki komercyjny, słitaśny kawałek). Przeglądnąłem mnóstwo teledysków różnych wykonawców tamtego kraju i jestem pod wrażeniem spontaniczności wykonania, której u nas nie ma.

2. Cudowny teledysk piosenki “Twoje oczy lubią mnie”. Fabuła godna uwagi, o piosence to nawet nie będę mówił – rewelacja.

3. Typowe bum bum, którego pewnie nie usłyszymy w radio. Ale jest to na tyle delikatne bum bum, że warto posłuchać.

 

Tyle, moi mili. Na następną notkę zapraszam niebawem. Będzie bonus!

P.S. Wczorajszy zachód słońca.

wtorek, 26 października 2010

Windows Live Writer

Muszę się pochwalić legalnym oprogramowaniem, którego używam od przeszło roku. Mój Windows 7 w związku z tym pobrał aktualizację, w której znalazł się pakiet Live 2011. Jednym z programów jest wspomniany Writer. Do czego służy? Ano do pisania notek na blogach. Po zainstalowaniu trzeba mu podać login i hasło do swojego bloga i… tyle.

Sam pobiera sobie wszelkie niezbędne informacje, wygląd szablonu itp.
A później, a później wystarczy już tylko pisać i publikować. Wyglądem przypomina Office 2007, nie ma może mnóstwa ciekawych funkcji. Mi przypadło do gustu dodawanie zdjęć i wideo metodą “przeciągnij i upuść”. Nie trzeba więc męczyć się z ręcznym dodawaniem plików graficznych, oprogramowanie robi to wszystko za nas.

ScreenShot002

 

 

 

 

Automatycznie zapisuje sobie wersję roboczą na wypadek utraty danych (awaria zasilania, zawieszenie programu, inne). Opcje formatowania tekstu są bardziej przyjazne niż na Bloggerze, który miał to do siebie, że tekst uciekał gdzieś, czcionka zmieniała się samoczynnie.

Rosyjska młodzież nie próżnuje tak, jak nasza. Ich kreatywność doprowadziła mnie do ataku śmiechu. Filmik spodoba się Agnieszce, która jest miłośniczką komunikacji miejskiej. Czy w Twoim mieście kierowca autobusu jeździ w ten sposób?

Muzyczna obsesja dni ostatnich to spokojny rytm, bliżej mi nieznanej piosenkarki.
Ale wpada w ucho.

wtorek, 19 października 2010

Czy numer XXX XXX XXX należy do Pana?

Nie, kuffa, do mojej babci. Debilizm, prowokacja, naciąganie, wyłudzanie, wmawianie człowiekowi, że jest idiotą, coraz bardziej perfidne metody operatorów komórkowych na legalne oszukiwanie.
Nie, ja się nie denerwuję, tylko nie będzie mi nikt wysyłał takich tekstów skoro ich sobie nie życzę. Podczas rejestracji numeru nie wyrażałem zgody na otrzymywanie materiałów promocyjnych, nie brałem też udziału w żadnych innych konkursach, co by mogli przekazać numer firmie zewnętrznej. Więc się pytam, skąd bierze się taki chłam?
Zobaczycie, zostanę noblistą za to, że wymyślę genialny system antyspamowy na komórkę.
Albo przestanę z niej korzystać, a zacznę kupować karty telefoniczne czy wrzucać monety do budki telefonicznej.

Z bardziej ważnych spraw to mam mgłę za oknem utrudniającą widoczność. Ba, widoczności nie ma, czubek swojego nosa można dostrzec w porywach. Odradzam więc latania Tupolewami, niebezpieczne to w taki dzień.
Rozwalił mnie dziadek, który tam gdzieś dziś kogoś zamordował. Rozumiem, jakby był to fan Rydzyka, bo nikt nie wie na jakie misje słuchacze umawiają się poza anteną RM. A to jakiś anty PIS-owiec. Podejrzane.

Od pół roku z niepokojem obserwuję rosnącą między polskimi politykami nienawiść. Nienawiść wydaje zatrute owoce. Jeśli ktoś obarcza prasę endecką za śmierć śp. Gabryela Narutowicza, jeśli ktoś wini propagandę PRL za śmierć śp. ks.Jerzego Popiełuszki, to powinien obwiniać prasę III RP za śmierć pracownika łódzkiego biura PiS.
Genialne słowa! Korwin jak zwykle popisał się obiektywizmem i zachowaniem zimnej krwi w momencie, kiedy wszystkie media szukają odpowiedzi na tysiące pytań nasuwających się po takiej tragedii.
Strzał w dziesiątkę.

Kupiłem w bezdomce kaktusa za 5 PLN-ów w takiej miniaturowej doniczce i nie podlewałem go już dobry miesiąc. A bo leży menda mała za monitorem, a ja tam ani nie sprzątam, ani tym bardziej nie zaglądam. Pytanie do botaników: uda się go uratować? Dodam, że jego wygląd nie zmienił się znacznie od zakupu, ale taki anorektyczny się zrobił. Ja wiem, że słowo kaktus to już o czymś mówi i jego zapasy wody starczą na długo, ale czy na miesiąc? A jeśli w bezdomce go podlali też 2 tyg. wcześniej?
Koniec plantacji, niech se go mama trzyma. Żeby to chociaż było pożyteczne: muchy czy pająki zjadało. A to nic, rośnie i jest ładne. Jak się podlewa...
Czasami ukłuje w cztery litery, sporadycznie.

Przybyło również muzycznych obsesji, odkąd naoglądałem się do bólu wszystkich możliwych Got Talent. Ci nowi artyści, odkryci przez ten program to sto razy lepsi niż Lejdi Ga ga ga ga ga.
Ją ją ją kam się.

I chyba wracam do formy w pisaniu tego bloga, to już piąta notka w piździerniku.

Zjadłbym pierogi. Wprawdzie są na dole, ale to trzeba ruszyć się z wygodnego fotela, na co nie mam ochoty.
Spadam, bo głupoty piszę.


Ich album Strike to w ogóle ogłosiłem pierwszym Pełnowartościowym Albumem Zakochanych (PAZ). Cud malina.

piątek, 15 października 2010

Normalna pora roku.

Moja ulubiona pora roku w pełni. Bezmiar kolorów cieszy moje oczy. Idąc środkiem klonowego lasu co chwilę spada ciężki liść. Wydaje się, jakby to wiewiórka skakała po gałęziach, próbując zdążyć przed zbliżającym się czasem śmierci w naturze. Czekam jeszcze tylko na jedną, niezwykłą noc, która zdarza się co roku o tej porze. Zwracam na nią uwagę od dobrych paru lat.
W tym roku powinna nadejść pomiędzy 19 a 27 października. Szczegóły zachowuję dla siebie.

Tak w ogóle to nie chcę zimy. Jest okropna, denerwująca i na samą myśl o zalegającym śniegu zachciewa mi się ciepłych krajów. Jesień jest w porządku, zawsze była. To niezwykle stabilna pora roku - jeśli leje, to spokojnie, choć czasami tygodniami, a jeśli świeci słońce to bez przesady, można poczuć ciepło każdego promienia.

W swoim życiu, z pomocą innych doszedłem do ciekawych wniosków, które może nie są zbytnio odkrywcze. Mogą jednak poprawić spojrzenie na świat, a co za tym idzie uszczęśliwić mnie. Trzeba tylko odpowiednio postępować, najlepiej według instrukcji obsługi zawartej w Księdze Życia.

Ostatnio odnalazłem też nowe hobby, któremu często się oddaję. Jedno z niewielu, które mnie wycisza i uspokaja...

Uchwyciłem też kawałek dni, które przeminęły na zawsze....


niedziela, 10 października 2010

Szau zakupuf

No właśnie, wydaje mi się dziwnym, że superhipermarkety nie są obwieszone jeszcze światełkami, włosami anielskimi i choinkami. W zeszłym roku, mniej więcej w tym samym czasie można było kupić kalendarze adwentowe, lampki na choinkę, a szyldy "zrób przedświąteczne zakupy" straszyły niskimi cenami i promocjami.
No a teraz nie widać żadnej niezwykłej promocji, nie spotkałem się nawet ze zniczami, a przecież listopad tuż tuż. I dobrze, koniec wciskania ludziom zeszłorocznych produktów, które nie zeszły z magazynu, a ich termin przydatności do zużycia/spożycia kończy się 24.12.2010. Doszukałem się w tym (typowego dla mnie) aspektu sprawy. Chodzi o to, by ludzie czuli się jak w czasach komuny, kiedy to puste sklepowe półki skłaniały do robienia zakupów z dużym wyprzedzeniem. To samo jest teraz, reklama jadącego czerwonego tira z napisem Coca Cola wbija ludziom do orzechowych mózgów, żeby spieszyć się z nabyciem cudownego eliksiru, którego nie może zabraknąć na wigilijnym stole.
Jedyne, co mi się podoba w tym całym przedświątecznym szale zakupów i przygotowań to zapowiedź Polsatu na wigilijny wieczór. Kevin McCallister znów przywali włamywaczom cegłą, a ja znów będę miał ubaw po pachy.

Ze spraw bieżących:
dziś nastąpiła fuzja dwóch prawicowych partii - UPR-u i WiP-u. Nie wiadomo jeszcze pod jaką nazwą będą działać zwolennicy Janusza Korwin-Mikkego, ale przypuszcza się, że będzie to Wolność i Praworządność. Tak czy inaczej, cieszę się z tego faktu.
Poza tym oglądałem wczoraj świetny film "Repo Men". Dość futurystyczny, ale zaskoczył mnie ciekawym wątkiem głównym, który zakończył się genialnym morałem.
Lubię takie produkcje.

Poza tym pisałem dziś do gadziny, że chyba w ciąży jestem, bo mam nieziemskie smaki. Wiecie, co mi się zamarzyło? Gruszki. Ale nie takie byle jakie, tylko te wielkie, miękkie i ociekające słodziutkim sokiem, które chciałoby się pochłaniać kilogramami.
O pierogach to nawet nie wspomnę, tylko, że istnieje podstawowa różnica pomiędzy tymi dwoma przysmakami:
- gruszki to sobie mogę kupić w pierwszym lepszym warzywniaku czy innym spożywczym,
- pierogi w sumie też mogę nabyć, ale nie ma jednak jak te, które robi moja rodzicielka (piękne słowo zapożyczone od Agola) :-)
I wiecie, nawet byłbym skłonny, żeby przełamać swoje odwieczne lenistwo i samemu sobie zrobić, ale...
nie znam dobrze gotujących facetów, prócz kilku nawiedzonych (Makłowicz, Okrasa, mój wujek) i niech zostanie, żeby to kobieca dłoń pierogi lepiła.

Już czuję ten feministyczny wzrok na plecach...

środa, 6 października 2010

Jak to jest być dorosłym?

Pytanie, które zadałem sobie podczas czytania pewnego bloga nie mogło pozostać bez odpowiedzi.
Minęła szesnastka, siedemnastka, osiemnastka, dziewiętnastka.. doleciało już do głupiej liczby, która nieuchronnie pnie się w górę...
Czy jestem dorosły? Nie wiem.. Czasami czuję się kilkunastoletnim szczeniakiem, któremu jeszcze wszystko się wybacza, a czasami mam wrażenie, że cała odpowiedzialność tego świata spadła na mnie,.

O czym decyduje wiek? Moim zdaniem, o niewielu rzeczach. Jedynie ukończenie osiemnastu lat zmienia w sposób widzialny naszą osobę względem prawa. Odebranie dowodu w moim technikum zawsze wiązało się z upiciem gęby do granic możliwości. Zdanie prawka oznaczało trzy dni wolnego i imprezę w klasowym gronie.
Czyli niewiele zmian, jak na kluczowy moment, na który czeka podświadomie każdy nastolatek. Miała być mega dorosłość i poważniejsze traktowanie przez innych, a okazuje się, że jesteśmy tymi samymi ludźmi, którzy smarkają w rękaw, zachwycają się wybrykami koleżanek i kolegów, oraz mają w głowie dzień wczorajszy i dzisiejszy.
O jutro nie trzeba się martwić, dopóki korzysta się z dobrodziejstwa rodziców. Obowiązków niewiele, czasami wypełnienie tych podstawowych, o które prosi mama przysparza mnóstwo nerwów. Sielanka i raj na ziemi.

Dla mnie nadszedł wiek większej troski i odpowiedzialności za innych. Powoli próbuję odwracać rolę w mojej rodzinie. Jakiś czas temu zacząłem odczuwać ogromny wstyd w momencie, w którym rodzice rutynowo sypali ze swojego portfela. Zaczęło mi zależeć na tym, bym miał w kieszeni wyłącznie swoje monety i banknoty.
Jadąc na zakupy mam świadomość tego, że nie żyję powietrzem. Dokładam się więc, albo robię je za swoje pieniądze.
Moje ego rośnie, ponieważ uważam się za osobę potrafiącą zatroszczyć się nie tylko o siebie, choć w rzeczywistości dopiero przyuczam się w tym fachu.
Pieniądze zarobione własnymi rękami wydaje się z większym rozsądkiem, zaczyna się planować wydatki.

Po jakimś roku takiego życia wszystkie wyuczone zachowania utrwalają się. Przychodzą odruchowo, dzięki czemu zaczyna się dostrzegać w osobach młodszych od siebie brak odpowiedzialności i nierozsądne postępowanie. To oznacza, że sami wkroczyliśmy na wyższy poziom, którego oni muszą się dopiero nauczyć.
Po raz kolejny dodajemy sobie nieświadomie punkty do rangi.

Dorosłość to także umiejętne zagospodarowanie swojego czasu (nie tylko wolnego). Teraz już trzeba zdążyć z pewnymi czynnościami, powiedzieć komuś konkretną datę, umieć przewidzieć wydarzenia. Wypada też ćwiczyć ocenianie swoich możliwości (choćby fizycznych), by nie palnąć przy kimś gafy.

Trzeba także liczyć się z tym, że znajomi będą przechwalać się swoimi dotychczasowymi osiągnięciami (szczególnie ci z liceum, technikum) i nierzadko możemy wypaść na ich tle w tyle. To nie powód, by się zniechęcać, ale dobry moment na zrobienie kroku naprzód i większą mobilizację.

Nie ma co się obawiać tego, co stanie się po szkole, uczelni. To i tak jest kwestią czasu, a dorosłość lub wkraczanie w nią sprawia niezwykłą przyjemność! :-)

wtorek, 5 października 2010

Agolowy "skandal" to przy tym pikuś.

Cała społeczność, którą tworzą ludzie zapisani do pewnej lekarki rodzinnej (ja też) przeżywa roztargnienie, spowodowane urlopem pani T.
Pani doktor wyskoczyła z karteczką na drzwiach przychodni, że w dniach 1.X - 31.X nie będzie przyjmować z powodu urlopu i wyjazdu na jakieś tam afrykańskie wyspy Zangla Ne.
A pod spodem, dość sporym drukiem dopisane: "wizyty w gabinecie prywatnym we wtorki i środy w godz...."
Normalnie żałuję, że fotki nie strzeliłem tej kartce. Bezczelna, stara i zrzędząca baba dopuściła się bezprawia, bo nie ma nikogo w zastępstwie i ludzie bezradnie rozkładają ręce. W przychodni została jedynie pielęgniarka, której kompetencje pozwalają zrobić co najwyżej zastrzyk.

I wpadam, proszę ja Was, wczoraj do tejże placówki po zaświadczenie. Komuniści zażyczyli sobie ode mnie świstka papieru, na którym będą napisane moje dane i słowo "ZDROWY", wraz z pieczątką wyżej wspomnianej pani doktor. No i stoję przed drzwiami jak słup, czytając namiętnie bazgroły pani T. Wchodzę do środka. Pielęgniarka mówi, że nic nie wie, nic jej nie wolno, nikogo nie widziała i nie może mi pomóc. To ją grzecznie proszę o numer do tej zarazy, która powinna siedzieć w swoim gabinecie i wypisać ten popieprzony papier, zamiast wygrzewać się ze strusiami (w rzeczywistości przyjmowała w domu tych, którzy przedkładają zdrowie nad płacenie horendalnych pieniędzy).
Jak myślicie, co zrobiłem?
Wkurzyłem się, ale już tak bardzo, że zacząłem wydawać dźwięki niczym zdenerwowany dzik. Nakrzyczałem na  Bogu ducha winną pielęgniarkę, która nagle oprzytomniała i wymyśliła, że wypełni mi świstek, podbije pieczątką i że mam się zgłosić do pani T. po podpis. Dostałem jej adres, ale kiedy wsiadłem do gangsta wozu zdałem sobie sprawę z tego, że mieszka przy drodze prowadzącej w przeciwnym kierunku niż mój dom.

Z impetem wróciłem do swojej jamy, w której walnąłem magisterskiego iksa pani T i z bananem na twarzy oddałem się codzienności.

Poniżej piosenka, która jest w stanie obudzić czterdziestodniowego truposza. Ależ ja lubię rytmikę i prostotę w utworach :-)

środa, 22 września 2010

Kostucha

Ale chamski dzień.
Kończył się całkiem normalnie, aż tu nagle zonk. Gwałtowna śmierć dobitnie zniszczyła mój dobry nastrój. Co więcej, patrząc na bezskuteczną reanimację poczułem silną więź z człowiekiem, z którym już nigdy nie porozmawiam. Leżąc na jezdni, przykryty zielonkawym, szpitalnym fartuchem sprawiał wrażenie śpiącego. Chudy i smagany chorobą zdążył mnóstwo wycierpieć za życia, choć na jego twarzy nigdy nie widziałem grymasu.
Jeszcze kilka dni temu klepał mnie po ramieniu i żartował. A dziś odszedł..

Taka kolej rzeczy, wiadomo. Godzinę później dowiedziałem się o kolejnym noworodku. Życie i śmierć bilansują się wzajemnie, bez dnia wolnego, z pełną premedytacją. Długo można polemizować, zadawać całą masę pytań bez odpowiedzi, tylko to nie zmieni jednego - ta brutalna machineria ciągle będzie się kręcić.

Albo reakcje ludzi, dziwne i niejednoznaczne..
"po co tam polazł?"
"szkoda chłopa"
"swoje już przeżył"
"ma już spokój"
"kto go pierwszy zauważył?"
"ile miał lat?"
"w którym to było miejscu, powiedz"
"umarł?"
"kiedy chowają?"

Wydaje mi się, że jest w miejscu, w którym patrzy na nas i się śmieje "ech, czubki, dalibyście wiele, by móc tu być". A wścibskie panie panoramy, aktualności i teleexpressy powinny zająć się poprawą swojego życia, zamiast komentowania czyjegoś, już zakończonego.

Pismo Święte mówi, że Bóg wybiera najlepszy, możliwy moment na powołanie kogoś przed Bramę Niebieską. W takich momentach ludzka ciekawość zadaje mnóstwo pytań do samego siebie o mój koniec. Dziś, jutro, w wieku siedemdziesięciu lat? Po ciężkiej chorobie czy nagle?
I dobrze, że te głupie pytania pozostają bez odpowiedzi.

niedziela, 12 września 2010

Problemy z mózgiem

Na tegorocznych wakacjach poznałem mnóstwo ludzi. Na ogół byli to przyjezdni, szukający wrażeń nad Soliną. Większość pochodzi z miast, prowadzą życie w blokowiskach i nie zaznali prawdziwej wolności, jaką oferują Bieszczady.

Pewien młody osobnik zwykł mówić do wszystkich wokół siebie "downie". Któregoś razu usiłowałem się dopytać skąd wziął się u niego ten zwrot, na co odpowiedział "ale z ciebie down".
Wesoły chłopczyna, zrywałem boki przy nim, tylko był za bardzo przywiązany do koloru zielonego..
Albo dwudziestoparoletnie dziewczyny ze Śląska, które chichotały się jak szalone dwunastki. Kiedy jedna mówiła do drugiej "babo", to tamta odpowiadała "babą będę, jak skończę czterdzieści lat, teraz jestem młoda".

Pewnej nocy popłynęliśmy w świeżo poznanym gronie na wyspę. A że mi włącza się czasami z minuty na minutę atak snu, to postanowiłem drzemnąć się na rufie łódki. W drodze powrotnej zabrałem jednej z uczestniczek wyprawy kocyk miluśki i przykrywszy się nim odpłynąłem w nieznane. Dopiero następnego dnia bojownicy uświadomili mnie, że leżałem na skrawku rufy o szerokości pół metra. Dobrze, że tamtej nocy się nie wierciłem, bo czekałaby mnie zimna pobudka.
O niezliczonych godzinach spędzonych w wodzie nie wspomnę. Pływanie po północy w jeziorze i w czasie deszczowych dni, kiedy temperatura powietrza nie przekraczała piętnastu stopni.
Rozpalanie ogniska z niczego i odkrycie nowej gwiazdy nazwanej na cześć naszego kompana "Pan Cegła".

Było wesoło, nie powiem.
A teraz zrobiło się okropnie, nosa zza drzwi się nie chce wystawiać, bo zimno jak na biegunie. Metropolia opustoszała, przez co jestem skazany na oglądanie zrzędzących gęb, które nigdy się nie zamykają i mają o czym plotkować. Ludzie się tacy zrobili osowiali, już sam nie wiem, czy zwyczajnie udziela im się głupia pogoda, czy może gromadzą zapasy tłuszczu na zimę i nie chcą wykonywać niepotrzebnych ruchów, by go nie spalić..

Dla wtajemniczonej osoby mam (być może) rozwiązanie jej odwiecznych problemów z osobowością.
Swoją drogą.. uwielbiam głos Knapika :-)

A ja się obsesjuję w nowej fali utworów, która uderzyła we mnie jak wiadomość o wybraniu Komora na prezydenta.
Dziś utwór o dziwności tego świata.

poniedziałek, 6 września 2010

Żywić nienawiść

niezłe wyrażenie :-)
Okazuje się, że żywienie to bardzo rozległa dziedzina. Skoro już wyrwałem się ni stąd ni zowąd z jakimś hasełkiem, to rozwinę myśl, która przemknęła przez mój umysł jako pierwsza.
Nienawidzę polskich dróg, szybkich aut i bezmyślnych kierowców. Niezbyt to katolickie uczucie, ale dominuje ono za każdym razem, kiedy wyjeżdżam gangsta wozem na drogę publiczną. Temat zbliżony do najczęstszego tematu mojej blogowej sąsiadki. KOMUNIKACJA

1. Jedziesz, a tu jakiś baran ścina zakręt, dzięki czemu (celem uniknięcia oberwania lusterka) lądujesz na poboczu. Scena częsta, ale cholernie krytyczna. Zimą jest prawie pewne, że siedzisz w rowie, na drzewie, wylatujesz na przeciwległy pas ruchu.
Szczęście lub jego brak decyduje o dalszym rozwoju sytuacji.

2. Jedziesz za baranem, a baran nagle daje po hamulcach i włącza kierunkowskaz, po czym od razu skręca. Od czasu Twoje reakcji zależy stan przedniej części Twojego auta.

3. Wyprzedasz barana, a baran w tym czasie dodaje gazu. Nierzadko z uśmiechem na twarzy. Łzy się do oczu cisną, kiedy z naprzeciwka już się ktoś zbliża, a Ty nie możesz zakończyć swojego manewru.

4. Pędzi baran przez teren zabudowany setką, a wyjeżdża z niego czterdziestką.

5. Baran skręcający w bramę z prędkością ślimaka. Robi to w dodatku tak wielkim łukiem, jakby co najmniej był tirem i ciągnął naczepę. Choćbyś go widział kilometr od siebie to i tak w końcu podjedziesz mu pod samą dupę, bo ten jeszcze nie skręci.

6. Jedziesz za baranem niedzielnym, który wlecze się niezależnie od dozwolonej maksymalnej prędkości 40 km/h.
Zazwyczaj trzyma kierownicę oburącz, za dziesięć druga. Paraliżuje ruch drogowy.

7. Zachowujesz się kulturalnie na jezdni, ustępując baranowi pierwszeństwa. Baran nie raczy skinąć głową (nie mówiąc o podniesieniu ręki), uważając ten gest dobroci za Twój obowiązek.

8. Zatrzymujesz się przed przejściem dla pieszych, czego baran jadący z naprzeciwka nie robi. Osoba na przejściu to albo już trup, albo wciąż szczęściarz.

9. Jedziesz pierwszy raz jakimś odcinkiem drogi, której nie znasz. Starasz się przejechać go bezpiecznie, zwalniając przed nieznanymi zakrętami, uważając na zjazdach i podjazdach. Baran-tubylec zna drogę jak własną kieszeń i siedzi Ci na dupie, jeśli nie może wyprzedzić, a kiedy już znajdzie do tego okazję, zrobi to z wielkim impetem, zabijając wzrokiem, używając klaksonu, zajeżdżając później drogę.

10. Jedziesz nocą, a baran jadący z naprzeciwka nie raczy zmienić świateł drogowych na mijania.


Celem odpoczęcia od stresującej drogi włączam sobie utwór, który jest moim osobistym przebojem lata. Powalił na kolana każdy inny, dwutygodniowy kawałek.

Unoszę się nad to wszystko.
A Ty?

piątek, 27 sierpnia 2010

Pojazd asenizacyjny - kupię

mało kto wie, co to za pojazd. Tą nazwę wymyślili ludzie pokroju ąę (tfu!).
Jest głupia, bezsensowna, a człowiek wyjęty wprost od łopaty prędzej poplącze sobie język, niż wypowie, a co dopiero zrozumie. Prawda jest taka, że pojazd asenizacyjny to najzwyklejszy w świecie, najbrudniejszy, najbardziej śmierdzący, ale i niesamowicie potrzebny szambowóz. Gówniarka, szambiarka, pszczółka - jak kto woli. Kuzyn zwykł mawiać, że człowiek, który kieruje szambowozem to gówniarz. Jak zwał tak zwał.
Albo fekalia. Chciałbym poznać pochodzenie tego beznadziejnego określenia.
Dobrze myślisz, brawo czytelniku. Kał jest fe.
Słówko wymiociny nie budzi we mnie takiego zniechęcenia, zdecydowanie częściej używam określenia puszczać pawia.

Albo kwestia, którą lubię poruszać - związki.
Wyobraź sobie lasencję i fagasa. On dla niej zawsze miły, zadbany, pilling obowiązkowy, mokra włoszka, kolczyk w d.. nosie, rzęsy podkręcone.
Ona również higiena na najwyższym poziomie, lakier do paznokci lila róż, wysoki obcas, słitaśnie wyglądający puder na twarzy.
Pomyślałem - co będzie, kiedy oni się na przykład hajtną i staną przed sobą KAŻDEGO dnia takimi, jak ich Bóg stworzył?
I wtedy ukażą swoje prawdziwe oblicza.. Wyobrażam sobie te śmierdzące skarpety, które będzie ukrywał przed nią tygodniami w najgłębszych zakamarkach mieszkania. Widzę te przepocone koszule i wizytę pod prysznicem co sobotę, po wieczorynce...
Widzę też ją na klozecie, na którym jest sama i właśnie skończył się toaletowy...
Albo dziecko, które zrobiło kupsko śmierdzące na trzy przecznice..

Wydaje mi się, że wielką sztuką jest nauczyć się obecności drugiego człowieka w realnym świecie. Stając przed kimś ze swoim człowieczeństwem (które na dobrą sprawę jest piękne), ze swoimi słabościami, z brudnymi skarpetami i z naczyniami, które trzeba pozmywać, można nabrać wielkiego, życiowego doświadczenia.
Trzeba rzucić w diabły high life i spojrzeć prawdzie w oczy, mianowicie:
Jestem człowiekiem i nic, co ludzkie nie jest mi obce.

Muzyczne o. to powrót do przeszłości. W tym tygodniu króluje happysad.

wtorek, 10 sierpnia 2010

Klub nocny

to jedno z wielu obleśnych skojarzeń, których nabawiłem się w związku z całokształtem pracy rządu RP. Klub pijaczków, aferzystów, złodziei, kryminalistów, ale przede wszystkim komuchów.
Komunizm to głupi system, który mówi, że należy wyrównać różnice ekonomiczne w społeczeństwie. Czyli zabrać Kowalskiemu, który tyra od rana do wieczora i ma z tego wielkie pieniądze, a dać menelowi Nowakowi, który posiada dwie lewe ręce. Zaraz zaraz... ja tu nie widzę sprawiedliwości. Dlaczego bogaci mają łożyć na nierobów? Dlaczego więcej zarabiasz = odprowadź podatkiem liniowym więcej? Chyba logiczne, że efektywność mojej pracy powinna być jeszcze bardziej wynagrodzona. A tu zonk, połowa dochodu łata powiększającą się dziurę budżetową. Idea państwa wtrącającego się jest be. Opowiadam się za zlikwidowaniem podatku dochodowego, który działa destrukcyjnie na motywację ludzi do pracy. Straszna jest świadomość pracownika, który wie, że państwo zabierze mu 1/2 dziennego zarobku.
Nawet gogole się nie myli:

Zacząłem głębiej rozważać znane wszystkim słowa Krzysztofa Kononowicza: "nie będzie niczego". Rzeczywiście, jak rozkradną to, co się da, pójdziemy śladem Irlandii i Grecji.
Chciałbym, by Polska odpieprzyła się wreszcie od rodziny. Koniec zakazów klapsów i pouczania, co wolno, a czego nie. Jestem za likwidacją urzędów, w których traci się bezmyślnie pieniądze na biurokrację (problem = stworzenie urzędu do jego rozwiązania = niepotrzebne koszty = złodziejstwo w biały dzień i obciążanie podatnika).
Zlikwidować ministerstwa:
- rozwoju regionalnego (a po co mi to, skoro mój region rozwinął się wyłącznie dzięki kreatywnemu myśleniu jego mieszkańców)
- sportu i turystyki (w promieniu 30 km od mojej miejscowości nie ma ani jednego, publicznego ośrodka sportowo-rekreacyjnego)
- środowiska (wystarczająco popieprzyli ludziom w głowach tymi szczytami G-16; natura nie potrzebuje swojego ministerstwa)
- finansów (jego rolę powinien przejąć wyłącznie inaczej nazwany m. skarbu państwa)
- spraw zagranicznych (bo politycy stamtąd jeżdżą i kompromitują się na międzynarodowej arenie politycznej)
- kultury i dziedzictwa narodowego (darmozjady, dziedzictwem narodowym będzie niebawem TU-154 i Wawel)

Likwidując tylko sześć ministerstw będziemy miliardy złotówek do przodu, podczas, gdy nie stracimy niczego ważnego.
Załatamy resztę dziury po Gierku i jej  nową część po współczesnych złodziejach. A ludzie, którym zmniejszy się koryto będą zmuszeni pójść do uczciwej pracy zamiast próżnować i obmyślać ustawy na legalne złodziejstwo.

Wiem, Agolu, że lubisz konkrety, a nie ogólniki. Chętnie zamieściłbym nazwiska osób, które są dla mnie godne zaufania... myślę jednak, że jest to zbędne z uwagi na ich niewielką liczbę :-)
A partie i ich członkowie - UPR, WiP, Prawica Rzeczypospolitej. M.in. dlatego, że moje przekonania religijno-polityczne idą w parze z większą częścią programów tychże partii.

Złodzieje i komuniści won. Wszyscy.





Obsesja muzyczna ostatnich dni.

czwartek, 5 sierpnia 2010

Postkomuna

no właśnie. Komunizm wciąż żyje, mimo, że już ponad dwie dekady jesteśmy wolni od tego systemu. Bynajmniej teoretycznie. Osobiście powystrzelałbym 90~95% ludzi obecnego sejmu i senatu. Tylko po to, by ulżyć sobie i by władzę objęły umysły młode, nieskorumpowane, kreatywne i myślące. Precz z urzędami, w których wciąż mogę wszystko załatwić odpowiednią ilością pieniędzy. Precz z ludźmi, którzy uważają, że wspólne oznacza lepsze. Precz z ustawami, które służą legalnemu rozkradaniu Polski. W końcu precz z Panem sukinsynem Bronkiem Komorowskim i Panem złodziejem Donaldem Tuskiem.
Oszuści muszą odejść, a wraz z nimi komuna.
Uwielbiam Cejrowskiego!

A tutaj mały ślad po komunie. Zdjęcie z wczoraj.

piątek, 30 lipca 2010

Przetarg na żonę

na taki pomysł wpadłem wczoraj wieczorem. I nie jest to oznaka desperacji, tylko kwestia wielogodzinnych przemyśleń poprzedzających takowe stwierdzenie. Z wszelkich za i przeciw, próbując ustalać momenty najlepsze i najgorsze, podążając za głosem serca i rozsądku doszedłem do ciekawego wniosku, mianowicie:



                                         adresat(ukryte)


Ogłoszenie o rozpoczęciu przetargu nr KS/12/0008-10

Sekcja I - zamawiający:
Robert J.
(dane teleadresowe ukryte)

Sekcja II - przedmiot zamówienia:
Przedmiotem zamówienia jest kobieta w wieku 19-23 lat, spełniająca kryteria z zakresu podstawowe zawarte w §1, §2, §3.

§1
Wykształcenie: średnie<
Wzrost (liczony od podeszwy stóp do najwyżej umiejscowionego punktu na głowie /wyjątek stanowią rozczochrane włosy/): 150-185 cm.
Masa ciała (podana w podstawowej jednostce układu SI dla mas, liczona na powierzchni Ziemii, w temp. pokojowej): dopasowana do wzrostu z uwzględnieniem minimalnych wahań (±7,63%)
Kolor włosów: obojętny, z minimalnie dodatnim wskaźnikiem dla blondynek

§2
Predyspozycje: dziewica o skoordynowanych ruchach, biegła w mowie i piśmie, wykorzystująca w życiu zasoby lewej i prawej półkuli mózgowej, radząca sobie z typowymi problemami, do których rozwiązania nie jest potrzeba rzesza specjalistów i naukowców. Powinna być zaprzyjaźniona z topografią mieszkania, w szczególności z kuchnią, w której to odbywać się będzie 1/19 obowiązków jej dnia codziennego. Obycie z urządzeniami klasy ZELMER, WHIRLPOOL, AMICA mile widziane. Zamawiający kładzie duży nacisk na umiejętność lepienia pierogów, która jest podstawowym kryterium, kwalifikującym do wygrania przetargu oraz niezbędnym minimum do objęcia stanowiska żony. Podania bez wyraźnie zaznaczonej ww. umiejętności nie będą rozpatrywane!
W dalszej kolejności wymagana jest komunikatywność z mężem, której brak skutkuje natychmiastowym rozwiązaniem umowy. Zabronione są tzw. "miny", "fochy" oraz "ciche dni", które przyczyniają się do spadku produktywności żony w kuchni, oraz zmuszają męża do degustacji potraw w sieci restauracji KFC.

§3
Wszelkie kryteria z zakresu podstawowe zostaną dokładnie opisane podczas zawierania umowy przez strony. Zamawiający dołącza aneks (do wglądu na życzenie), na podstawie którego kandydatki mogą wstępnie zapoznać się z przyszłymi warunkami w czasie realizowania zamówienia. 

Sekcja III - procedura
Tryb udzielenia zamówienia - przetarg nieograniczony
Sposób przyjmowania zgłoszeń: droga mailowa, list zwykły
Czas trwania przetargu: 30-07-2010 - 29-08-2010
Typ zakończenia: procedura konkursowa; po ogłoszeniu wyniku zawierana jest umowa cywilnoprawna pomiędzy stronami.

Sekcja IV - udzielenie zamówienia
Niniejszym ogłaszam przetarg rozpoczętym, co jest równoznaczne z przyjmowaniem zgłoszeń przez zamawiającego. Wybór kandydatki odbędzie się drogą konkursową na jawnym posiedzeniu komisji.
Wszelkie zmiany zostaną zawarte w stosownych aktualizacjach.


Otrzymują:
1. Adresat
2. A.a

środa, 28 lipca 2010

Telefon śmierci

mam na myśli europejski (jeśli nie światowy) numer alarmowy 112. To zapchany procedurami chłam niczego, z którego bije tylko echo ładnie oprawionych w słowa idei. A po naszemu oznacza to tyle, co ścierwo, sztuka, telefon ostatniego życzenia. Zastanawiacie się pewnie, skąd takie oburzenie u mnie. Ano już wyjaśniam.
W zeszłym tygodniu byłem świadkiem typowego zdarzenia - nad spokojną wodą jeziora zerwał się nagle potężny wicher. Ten biblijny, nad Genezaret to pewnie pikuś w porównaniu z tym, co się u nas działo. Wiatr wywrócił do góry dnem jedną z dziesiątków żaglówek. Tak się złożyło, że widziałem sytuację z brzegu i liczba osób sprzed wywrotki nie odpowiadała tej po. Brakowało jednej osoby.
Chwyciłem więc nokię i sru na 112 dzwonię, celem zgłoszenia odpowiednim służbom braku człowieka.
Po wysłuchaniu jakichś dziwnych dźwięków zgłasza się facet:
- Słucham, z kim pana połączyć.
- Z WOPR-em poproszę.
- Z kim?
- No, z WOPR-em.
- Proszę powtórzyć.
- (wkurzony) Z Wodnym Ochotniczym Pogotowiem Ratunkowym!
- Ja nie mam do nich numeru.
- To kto ma mieć do cholery?!
- Dobrze, mogę znaleźć i przekazać. Co się stało.
- Widzę..... ble ble ble..
- Gdzie to jest?
- Tu i tu, naprzeciw tego i tego, w pobliżu tego i tamtego.
- Dobrze, przyjąłem zgłoszenie.
- Dziękuję.
- Proszę jeszcze poczekać chwileczkę. Pana imię, nazwisko i nr telefonu poproszę.
- Co?! Z jakiej racji?! Człowieku, być może w tym momencie jakaś osoba traci życie, a ty się wypytujesz mnie o numer telefonu?
- Takie są procedury.
- Okej. Ble ble ble. Siedem osiem osiem, ble ble ble.
- To wszystko, przekazuję zgłoszenie.

Rozmowa trwała około 3 minut, nie zawarłem tutaj wszystkiego na pewno. Dzięki Bogu osoba, która wpadła do wody wyłoniła się nagle i dzięki pomocy osób z plaży wszystko skończyło się dobrze. Swoją drogą WOPR przypłynął dokładnie po 13 minutach, więc cała akcja trwała 16 min. Ciekawe, czy po takim czasie ktoś by zaryzykował stwierdzenie, że "szukamy żywej osoby".
I teraz muszę się wykrzyczeć. Jak to się kurwa dzieje, że w naszym popieprzonym kraju życie ludzkie jest niewiele warte? Ile na co dzień jest akcji podobnych do mojej? Ile razy karetka pogotowia odwozi kolegę kończącego zmianę pod dom, podczas, gdy jadą do wypadku samochodowego? Ile razy dyspozytor ze sto dwunastki przyczynił się do czyjegoś zgonu w czasie skrupulatnego wykonywania procedur?
Toż to przechodzi ludzie pojęcie. Kurwa.
Niesmak mam jakiś taki po tym, co zaszło. I rodzi się we mnie pytanie - czy jeśli kiedyś najadę na wypadek pierwszym czynem będzie poinformowanie odpowiednich służb? Skoro oni mają czyjeś nieszczęście w dupie, to może sprawniej i szybciej sam pomogę komuś poszkodowanemu?

Poniższa reklama w piękny sposób pokazuje na kogo można najbardziej liczyć na tym świecie.
Ludzie w komentarzach pisali, że wzruszająca. Ciekawe, co Ty o niej sądzisz.

piątek, 2 lipca 2010

lato, lato wszędzie

Pomimo przeciwności losu chodzę z głową w chmurach nie przejmując się niczym i nikim. Mam gdzieś sztucznych ludzi patrzących się rentgenowskim wzrokiem.
Zasłuchany w swoje piosenki napawające mnie optymizmem, staram się uczynić swoje życie piękniejszym.

czwartek, 24 czerwca 2010

Podejrzana inwazja myśli ciężkostrawnych

Tak to już bywa w moim dzikim życiu, że wszystko mam podane na tacy. Trudno się oprzeć czemuś, co wkładają człowiekowi do rąk. Ostatnio zauważyłem, że mam nieziemskie szczęście do przypadkowo spotkanych ludzi. Dziś prawie wszedł mi na głowę jakiś pijaczek, który coś zaczął bełkotać pod nosem, wymachując czarnymi jak węgiel rękami. Allah chciał, żebym miał wielką cierpliwość na takich ludzi i dlatego staram się być(na tyle, ile się da) miły, uprzejmy i... normalny. Krótki monolog, zapoczątkowany przez niego przeradzał się w coraz ciekawszy dialog.
Gość opowiadał o swoim życiu, w którym miał całkiem wesoło, jak się później okazało - do pewnego czasu. Życie wiódł normalne, niezbyt prawe i uczciwe, ale starał się zawsze zapewnić jak najlepszy poziom egzystencji swojej rodzinie (żona + 2 córki). W pewnym momencie tej sielanki zdiagnozowano u niego raka złośliwego dróg moczowych. Po kilku latach ciężkiej walki udało mu się pokonać chorobę.
(w tym momencie opowieści miałem zakończyć pogawędkę, bo była co najmniej nudna)
Tak się akurat złożyło, że z jego miejscowości szła piesza pielgrzymka do Matki Bożej Ostrobramskiej, do Wilna.
Tu, z wielką pewnością w głosie zaczyna mnie przekonywać, że nie poszedł z innymi ludźmi w żadnej tam podzięce za uzdrowienie, itp. Po prostu z natury był wędrownikiem. Ale, że zaszedł na miejsce, postanowił wejść z wszystkimi do Kaplicy Ostrobramskiej.
I teraz następuje punkt kulminacyjny opowieści - na widok obrazu M.B.Ostrobramskiej ugięły mu się kolana. Same.
Facet mówił to z taką pewnością w głosie, że od razu pomyślałem o tym, że tam rzeczywiście musiało coś zaistnieć. Pytanie - co?
Tak się składa, że w swoim życiu słyszałem kilka podobnie brzmiących scenariuszy nawróceń... Tajemnica, jakiej wolę nie zgłębiać, bo do niczego mądrego na pewno nie dojdę. Ale z każdym nowym człowiekiem opowiadającym o wierze coraz bardziej zaczynam uświadamiać sobie dziwność tego świata. Jest mniej racjonalny niż mi się wydaje...

Po parunastominutowej wymianie zdań rozstaliśmy się. Ale zanim, facet poszedł do sklepu z dewocjonaliami i kupił mi obrazek M.B.Ostrobramskiej za dychę. Bezinteresownie, zwyczajnie, ot tak.
Szczerze powiedziawszy nie rozumiem trochę dzisiejszego popołudnia.



Słucham ostatnio popularnej kiedyś Roxette. Nagrałem sobie trzy płyty do auta, jedną w mojej ulubionej wersji koncertowej.

niedziela, 20 czerwca 2010

Kochanek

Wracam - proszę ja Was - wczoraj do domu. Zajechałem do leklerka. Lubię ten market, jeden z niewielu, w którym miłe panie kroją mi na plasterki wędlinę i wkładają ją w bułę. W czasie zaspokajania głodu chodzę po sklepie i przebieram w ciekawych ofertach. A podchodząc do kasy daję tylko kody kreskowe z artykułów, które zjadłem. Czasami tylko ochroniarz się burzy, ale ogólnie to znają mnie tam już.
No i w czasie wczorajszej wędrówki od telewizorów po jogurty, miałem ubaw po pachy.

Idzie sobie piękna laleczka z równie pięknym Kenem. On pcha w zawrotnym tempie wózek, a ona próbując nadążyć w swoich szpileczkach i nie tracąc go z pola widzenia krzyczy raz po raz - zwolnij! Nic w tym dziwnego, ale dialog był wyjątkowy, a nawet - zmysłowy.
Ona: Twoja żona chyba nie wie, że jest tak głupia, że aż mi jej szkoda?!
On: Daj spokój, gdyby wiedziała, już dawno puściłaby mnie z torbami.

Nie wiem, czy jestem domyślny, czy nie, ale publiczne rozmowy o swoim życiu prywatnym powinny zostać zakazane. Równie dobrze mogłem być nie tylko przypadkowym słuchaczem, ale także sąsiadem któregoś z tych dwojga. I mógłbym "uprzejmie donieść" jego żonie o kochance.

Trzy przecznice dalej zaczepia mnie ładna, dwudziestoparoletnia dziewczyna. Standardowy tekst o niezwykłości maszynki do golenia, którą powinienem wybrać spośród setek takich samych (przepraszam, gorszych). Maszynki nie jednorazowe - elektryczne. Promocja full wypas, przecena ze 199 na 149 PLN (jak się później okazało na allegro ten sam model 135 z przesyłką). Ale nie o to mi chodziło. No :-)
Rozmowę (a raczej monolog) przerwała kobieta, która chciała uzyskać informacje o tej promocji. Pełen uprzejmości i szarmancji zrezygnowałem z gawędzenia, aby klientka dopytała się o te maszynki.
Odszedłem kilka kroków, ale kątem ucha podsłuchuję.
Ona: Dobra, biorę dwie.
Expedientka: Bardzo mi miło, dorzucam w takim razie, ble ble ble.......
A tak z ciekawości, po co pani dwie?
Ona: obydwaj golą się elektrycznymi...

Ekspedientka jakby z liścia dostała po twarzy. Ja parsknąłem śmiechem, udając kilka razy pod rząd chroniczny kaszel...
:-)

Do muzycznej o., która na mojej liście przebojów figuruje od dwóch tygodni na miejscu pierwszym należy utwór Jacka Kaczmarskiego - Poczekalnia.

wtorek, 18 maja 2010

Smarkateria

...albo hołota skończona. Takim mianem określała młodzież szkolną moja zacna bibliotekarka z czasów podstawówki. Wielokrotnie wykorzystywana przez uczniów (rzucano w nią śnieżkami, namydlano krzesło, na którym siedziała, podpalano książki i zwracano w takim stanie) miała do tego prawo.
Okazuje się jednak, że hołota urosła, co nie oznacza, że wydoroślała. Ci sami ludzie, teraz jako dwudziestoparolatkowie noszą w sobie ten sam styl mówienia, zachowania. W głębi są tymi samymi dzieciakami sprzed lat, którym w głowie podpalanie ławek i ściąganie dziewczynom majtek.
Uśmiałem się niedawno, kiedy spotkałem po wielu latach jednego z takich znajomych. Facet wysoki do nieba, kawał chłopa, u jego boku panieneczka (wygląd a'la słitaśne focie naszoklasowe), pod pachą synek krzyczy w niebogłosy, że go tatuś za mocno jednak swoją megawielką łapą przycisnął, a w głowie..... NIC. Wielkie nic, zero, dupa.
Chciałoby się powiedzieć, że margines umysłowy. Najwyższy priorytet w życiu tego faceta to mieć wiele pieniędzy (przy czym nie narobić się wcale), hulać ze znajomymi i jak za dawnych lat - psocić.
Gość podczas rozmowy nie trzymał żadnego kontaktu, rozglądał się na boki, a gdy zauważył jakąś cycolinę dostawał ataku ślinotoku. Jego kobieta natomiast dostawała ataku szału. 
Boska sytuacja, komiczna.

Ale skoro nawiązałem już do cycoliny, to przyznam, że moje upodobania muzyczne odbiegły nieco w boczną dróżkę. W radiu zaczną niebawem puszczać "pokonamy fale". W RMF-ie już nie wiedzą czego się czepić. Tu im szkoda tematu, bo Kaczyński, który ma od ponad miesiąca wszystko gdzieś jest wciąż dobrym punktem zaczepienia (a może trafił go widelec, który podczas uderzenia samolotu w ziemię wypadł stewardessie z ręki, a może zabiła ich wielka, niezidentyfikowana kupa, a może wszyscy umarli ze strachu i nie było już komu pilotować?). Z drugiej strony trzeba pieprzyć o wyborach, które tuż tuż (a które mam głęboko..) i nie można lekceważyć tak nadzwyczajnej kampanii. Pasowałoby jeszcze wcisnąć coś o powodzi, która dotknęła Kraków, wyemitować sport, Kubicę, pogodę, reklamy i puścić najbardziej żałosne na świecie piosenki.
Ja tam nie wiem, może i stary jestem i mi wszystko przeszkadza, ale jak się znajdzie ktoś, kto lubi tą piosenkę, to dam Nobla. Sorry, kto lubi ją słyszeć osiem razy dziennie po każdych faktach?

Okej, miałem o cycolinie pisać. To znaczy o moich nowych zamiłowaniach muzycznych. Nowych jak nowych, po prostu w oczekiwaniu na płytę akuratów, która wychodzi od lutego przeglądnąłem dogłębnie zawartość dysku i z 35.000 piosenek wyodrębniłem 650. Czyste disco polo, a numer jeden to:

czwartek, 13 maja 2010

Empetrzytrójka

Dorwałem dziś mp3 kolegi. Nie zabrałem mu, zwyczajnie oddał mi, bo nie miał w żadnej części swojej garderoby kieszeni i nie chciał, by się zgubiła. Włączyłem, wcisnąłem play.
Jest to moment, w którym człowiek odczuwa, że za chwilę zmierzy się z nieznanym. Mózgownica pracuje. Już po pierwszym utworze pojawia się "aha" lub "wow". Odczucia występujące po przesłuchaniu pierwszej piątki wystarczająco nakierowują słuchacza na przyjęcie jakiejś postawy:
- utwory podobają się (radość, zadowolenie, podniecenie)
- utwory nie podobają się (zdenerwowanie, zniesmaczenie, zawód)
- utwory nieznane dotąd (potrzeba poznania, zaciekawienie).

Oczywiście wszystkim tym emocjom towarzyszą znaki wydawane przez ciało. Zmiany zachodzące pod czaszką dają się poznać w momencie, w którym zaczynamy szurać butami, wiercić się, bądź na odwrót - zapadamy w błogostan, zamykamy oczy.

Wydaje mi się również, że stąd biorą się późniejsze (ewentualne) komentarze na temat playlisty danego posiadacza empetrzytrójki:
- dobrą masz muzę (przytaknięcie, uznanie, poważanie)
- czego ty w ogóle słuchasz? (kpiny, obrażenie, lekceważenie)
- nie znałem dotąd tych piosenek (respekt, czasami uczucie bycia małym)

Różnorodność słuchanych piosenek świadczy również o temperamencie osoby, podejściu do życia, a nawet o zainteresowaniach pozamuzycznych.

Dziś zadałem sobie pytanie - czy w obecnej kulturze może zaistnieć (istnieje) coś takiego jak prywatność tego, co się słucha? Czy można uznać zawartość odtwarzaczy przenośnych na równi z zawartością skrzynek odbiorczych naszych komórek czy skrzynek pocztowych? Czy tam też ukryta jest nasza prywatność i czy powinniśmy komentować zasoby multimedialne znajomych?
Gdzie powinno się wyznaczyć granicę dobrego smaku?




Nie wierzyłem, że plastikowe gwiazdy współczesności mogą mieć talent w dziedzinie, którą tworzą i rozwijają.
A jednak.
Piękny przykład poniżej. Zawsze sztuczna i wyszydzana przeze mnie Lady Gaga umie śpiewać. Ale to nie wszystko!
Dodam, że Cascada również!



Pokochałem obydwa wykonania...


Cholera....
Dopiero teraz zauważyłem...
Bo zaczyna dochodzić do tego, że człowiek podnieca się tym, że ktoś, kto zarabia wielkie pieniądze na wydawaniu dwutygodniowych piosenek rzeczywiście potrafi śpiewać.
Boże, do czego to dochodzi. Same paradoxy.

czwartek, 6 maja 2010

Łyso Ci?

Dziś w cyklu dziennikarskim "Świnia w samolocie" kolejny temat. Temat poruszający, nierzadko denerwujący, a przez ogół nazywany jako "poboczny". Dlaczego nie mówi się publicznie o tym, co dotyczy wielu z nas?
Co przemawia za ukrywaniem faktów i nienazywaniem rzeczy po imieniu?
Na te trudne pytania postara się odpowiedzieć niedoceniony przez Was doktor psychologii społecznej, znany w kraju i na świecie, autor książek takich jak "Szczur w klozecie" oraz "Gżegłółka - początek".
Przed Wami Zbigniew Rakoczy!!
(oklaski)

Och, dziękuję. Nie trzeba było, naprawdę.

Zacznę typowo, od początku.
Ludzie łysi to spora część naszego patologicznego społeczeństwa. Widujemy ich na co dzień i spotkani na ulicy nie budzą większych podejrzeń.
Utożsamiani z najróżniejszymi grupami światopoglądowymi, wyznaniami, przedstawicielami, aktorami...
Jak są odbierani? Jakie są zalety i wady bycia łysym?
(Anna z Przemyśla)
- Łysi to zazwyczaj kibole! Dewastują mienie publiczne! Kradną, piją i są bezprecedensowi w swych zachowaniach!
(Jurek z Rozpucia k. Dziurdziowa)
- Za moich czasów łysy zazwyczaj należał do skinów. Ludzie się ich bali, ponieważ ogolone głowy budziły niepokój. Osobiście nic do nich nie mam.
(Krystyna z Elbląga)
- Łysy to taki sam człowiek, jak i inni.

Hmm, jako doktor psychologii społecznej i jako człowiek łysy nie mogę wyjaśnić przyczyn negatywnych postaw do ludzi z ogoloną głową. Zebrałem już mnóstwo odpowiedzi i przeanalizowałem całe sterty ankiet.
O ile lustrzana powierzchnia głowy postarza człowieka (przechodnie dodają mi średnio 4-7 lat), to często jej właściciel odbierany jest pół żartem. Cóż..

Przedstawię jeszcze zalety bycia skinem:
- brak problemów z fryzurą, zawsze ułożona, zawsze na miejscu, nie trzeba z rana myć rozczochranych włosów,
- jestem swoim własnym fryzjerem, czyli oszczędzam,
- głowę mogę umyć jak ręce, czyli czym popadnie - mydłem, proszkiem do prania, pastą do zębów, vanishem,
- czas schnięcia >5 sekund,
- brak problemów z łupieżem,
- miła w dotyku, jak pupa niemowlaka,

oraz wady:
- głowa szybciej marznie,
- skazanie na wieczne potępienie,
- można zostać pomalowanym markerem,
- generalnie mniej odporna na zadrapania,

Dziękujemy panie doktorze za wyczerpującą wypowiedź. A Was, drodzy widzowie zapraszamy na kolejny odcinek!
Do zobaczenia!




Kurcze, nie lubię być sławnym. Ciągle te wywiady, spotkania, konferencje prasowe.
High life mi chyba nie odpowiada. Bycie gwiazdą zwyczajnie nudzi.. :D


Moja obsesja muzyczna to staaaary kawałek z radia. Słuchać go można tylko na max. volume.
Cudo!

sobota, 1 maja 2010

Jan Paweł II - Wielki

Myślisz, że można mieć jedno i drugie: nieczystą młodość, a potem i tak - jak gdyby nigdy nic - szczęśliwe i wierne małżeństwo? Myślisz, że można najpierw pielęgnować swój egoizm, a potem umieć kochać? Albo oglądać pornografię, a potem i tak szanować swoją żonę? Jak się sieje oset, to wyrośnie pszenica? Nie - co się sieje, to się zbiera. Logiczne. Sieje się zło, zbiera się zwielokrotnione zło. Sieje się dobro, zbiera się zwielokrotnione dobro. Młodość to czas czynienia zasiewów. Plony zbiera się później.
Ojciec Święty 
Jan Paweł II powiedział do młodych takie słowa:


„(...) Dziś cywilizacja śmierci proponuje wam m.in. tak zwaną wolną miłość. Dochodzi w tym wypaczeniu miłości do profanacji jednej z najbardziej drogich i świętych wartości, bo rozwiązłość nie jest ani miłością, ani wolnością (...). Nie lękajcie się żyć wbrew obiegowym opiniom i sprzecznym z Bożym prawem propozycjom. Odwaga wiary wiele kosztuje, ale wy nie możecie przegrać miłości! Nie dajcie się zniewolić! Nie dajcie się uwieść ułudom szczęścia, za które musielibyście zapłacić zbyt wielką cenę, cenę nieuleczalnych często zranień lub nawet złamanego życia własnego i cudzego... Nie pozwólcie, aby zniszczono waszą przyszłość. Nie pozwólcie odebrać sobie bogactwa miłości"




Od kilku dni jestem zakochany w Varius Manx. Ściągnąłem dyskografię i wsłuchuję się w tą kultową grupę.