poniedziałek, 26 listopada 2012

Refleksja

Byłem dziś rankiem na Ukrainie. Standardowa procedura, tankowanie pojazdu do pełna tańszym o ponad 2 PLN olejem napędowym, zakup cukierków, chałwy i powrót do ojczyzny. W trakcie podjazdu do bramek na przejściu granicznym jakiś tubylec facet łapie stopa. Dzieje się tak w związku z brakiem przejścia dla pieszych, więc muszą oni po prostu zabrać się z kimś pojazdem, żeby przekroczyć fizycznie 50 metrów bramek i okienek. Jako, że pojazd miałem pusty, a mężczyzna nie wyglądał podejrzanie to wziąłem go do pojazdu. No i rozpoczęła się nasza półgodzinna rozmowa o wszystkim i o niczym.
On - mężczyzna, rocznik '67, siwy, z lichym odzieniem, ale zadbany, trzymający w jednej ręce reklamówkę, a w drugiej starą nokię z wybitym wyświetlaczem. W latach 80-tych odbywał zasadniczą służbę wojskową w Legnicy. Pamięta stamtąd, że Polscy żołnierze byli "nieuprzejmi" w stosunku do Ukraińców. Nieuprzejmość ta objawiała się prześladowaniem przez "naszych" za każde niepodporządkowanie się. Przecież to koty, a w dodatku obcej narodowości z ciemną przeszłością.
Mój pasażer na gapę ożenił się, a z małżeństwa ma trzy córki. Jedna z nich wyszła już za mąż, ale musiała wyemigrować ze swoich rodzinnych stron na wschodnie krańce państwa, bo pracy nie było.
Pozostałe dwie wciąż się edukują, choć nie bardzo mają za co. Uprzejmy mężczyzna mówi mi bowiem, że pracy nie ma w jego gminie wcale. Żona była kiedyś nauczycielką, ale została zwolniona. Na jej miejsce została zatrudniona inna kobieta, kochanka jakiegoś miejscowego urzędnika. Gdyby nie pole pozostawione w spadku przez ojca, to mój pasażer klepałby prawdziwą biedę. Jest ono żywicielem dla całej rodziny. Z pola są ziemniaki, kukurydza i warzywa. Po podwórzu biegają kury i króliki, więc jakoś można przeżyć.
Miły pan boi się najbardziej zimy. Wiadomo, mroźne powietrze zawsze przywieje jakieś choroby, a na lekarzy nie stać. Publiczna opieka zdrowotna opiera się w 99% na łapówkach.
Zapytałem mojego pasażera o cel podróży. Byłem przekonany, że jest on typową "mrówką" i ma w swojej reklamówce papierosy oraz alkohol. Ten jednak zaprzeczył, mówiąc, że do handlowania lewym towarem trzeba mieć dar i szczęście, a on nie ma, więc woli się za to nie zabierać. Jedzie ze mną do Polski po legalną pracę.
Znalazł ją 3 km od granicy, na czarno, u polskiego prywaciarza. Ten dał mu nieosiągalne na Ukrainie wynagrodzenie - 5 PLN na godzinę. Mój pasażer mówi tylko, że polski "pracodawca" wykorzystuje go do granic możliwości, lecz nie narzeka, bo przecież "dużo zarabia". Rano wstaje o piątej, jedzie rowerem osiem kilometrów do granicy i czeka przy niej na kogoś takiego jak ja dzisiaj. Pracuje różnie, przeważnie do osiemnastej, a później powrót do domu, również na "stopa".

Rozstaliśmy się we wskazanym przez mężczyznę miejscu. Życzył mi wszelkiej pomyślności, wesołych świąt i dziękował za wspólną rozmowę.
Dał mi dużo do myślenia. Uświadomił, jak bardzo dużo mam w porównaniu do niego i na jak wiele rzeczy mogę sobie pozwolić. Był radosny pomimo, że biedny. A ja czasami nie potrafię się cieszyć tym, co mam..



Poniosło mnie ostatnio do Tomaszowa Mazowieckiego. Miasto to jest permanentnie brzydkie i zaniedbane, a dziury w jezdni sięgają kolan. Po udanych zakupach postanowiłem poszukać coś na youtube o Tomaszowie. No i znalazłem księdza, który przydaje mu blasku swoim talentem.

niedziela, 18 listopada 2012

Kruszynka rośnie jak na drożdżach, z dnia na dzień przybywa jej milimetrów. Fajnie jest zachwycać się czymś naturalnym, a jednocześnie niezwykłym. Dziecko w łonie matki to bardziej stan świadomości, niż jego namacalne poznawanie. A już sam proces kształtowania się nowego człowieka to niezła inspiracja, dla kogokolwiek.

Nie dalej jak tydzień temu byłem na wieczornych zakupach w kauflandzie. Podszedłem do stoiska z jakimiś tekstyliami, patrzę i uwierzyć nie mogę:

Mój tekst i moja grafika żywcem skopiowana i przedrukowana na jakiś badziewny, babski fartuszek do kuchni. Jakaś menda wzięła se mój plakat propagandowy stąd i postanowiła na nim zarobić, nie pytając mnie o zgodę. Wysłałem więc maila do firmy z metki, ale bez odzewu.
Chamy jedne.