poniedziałek, 27 grudnia 2010

i po świętach

Sto tysięcy milionów metrów sześciennych śniegu znów posypało po moim końcu świata. W wigilię jeszcze śmigałem w koszulce z krótkim rękawem, bo trzynaście na plusie to świetna temperatura. A wczoraj popsuło się na dobre.

Dziś obudziłem się z wielkim bananem na twarzy, ponieważ w nocy spełniło się moje odwieczne marzenie o byciu bogatym. Śniło mi się, że brałem udział w jakimś show, w którym nagrodą było sto tysięcy złotych gotówką. Program prowadził oczywiście Krzysiu Ibisz, który jak zwykle cieszył się ze swoich żartów niczym dziecko. Ja zaś odpowiadałem na mongolskie pytania, które robiły mi w głowie nawet podczas snu. Chore jakieś, no.
Oczywiście wygrałem wielki finał i w moje dłonie wręczono neseser z gotówką.
I wtedy sen się skończył, a ja będąc jeszcze chwilę w błogostanie, leżałem patrząc w sufit i rozmyślałem o przeznaczeniu kasy.

Nieopodal mojego końca świata wbito przy drodze tablicę oznajmiającą kierowców o niebezpieczeństwie wjechania w stado niedźwiedzi. Wygląda dokładnie tak.

Pytam się w związku z tym – co się do cholery dzieje? Armagiedon?

wtorek, 21 grudnia 2010

Krysmas

Czcigodny sąsiad Tadeusz stwierdził ostatnio podczas luźnej rozmowy w czteroosobowym gronie, że święta to on lubi, bo “karpia se kurwa sam złowił, a baba w domu jak co roku wszystko zgotuje”. Ponadto “można zajebać pałę jak rodzina przyjedzie” i “dychnąć trochę kurwa”.

Fajne, wiejskie postrzeganie Świąt Bożego Narodzenia (i pewnie nie tylko wiejskie). Lubię czasami słuchać tego, o czym rozprawiają ludzie - o spieprzonych sernikach i zbyt kwaśnym barszczu. Niektórzy zaś w ogóle się nie przejmują i martwią się stukającym silnikiem, planują kolejny tydzień pracy, a święta traktują jak upragnione wolne.

Można i tak – nikt nie musi być wierzącym katolem. Bawi mnie natomiast to, że ludzie nie myślą wcale a wcale. Skoro są to ŚWIĘTA, to jak sama nazwa mówi chodzi o celebrację czegoś, kogoś, w związku z czymś. W przypadku 25 grudnia chodzi o radość z narodzenia Jezusa. I nie ma tu żadnego odstępstwa czy indywidualnego podejścia do tradycji. Skoro godzisz się na to, żeby Twoja stara lepiła uszka czy robiła kutię to znaczy, że powinieneś mieć świadomość uroczystości, w związku z którą to się dzieje.

A jeśli nie, to jesteś dziwoląg, bo cieszysz się nie wiadomo z czego. Jeśli nie rozumiesz o co chodzi w tym całym zamieszaniu to przeżyj je po świecku i nie zaniżaj poziomu.

Obsesja drugiego stopnia z jedną niewiadomą.

piątek, 17 grudnia 2010

Kompilacja mongolskich teoryj.

1. Unikaj strachu jak ognia i niektórych kobiet.
2. Jeśli zastanawiasz się co najmniej drugi raz, możesz zapomnieć o słuszności tego, co za chwilę powiesz (odnośnie “pomyśl dziesięć razy zanim coś palniesz”)
3. Nie wszystko, co dają ci za darmochę jest dobre.
4. Będąc w superhipermarkecie przysłuchaj się opiniom klientów, którzy patrzą na ten sam produkt co ty.
5. Zanim wjedziesz na drogę publiczną pomyśl, czy masz ze sobą rozum.
6. Nie śmiej się sam do siebie w miejscach publicznych – głupio to wygląda.
7. Śniegowi i zimce – dziękujemy.
8. Muzyka kształtuje obyczaje, nie zaniedbuj słuchania!
9. Karp też człowiek – nie zabijaj.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Giń, wstrętna książko!

Tak zadecydowałem dziś po rozwaleniu się wielkiego, kartonowego pudła, które przechowywało dziesiątki podręczników, ćwiczeń, książek i zeszytów. To dorobek mój i rodzeństwa od podstawówki wzwyż. Łącznie ponad 300 sztuk.
Usiadłem na podłodze, na której rozsypała się zawartość pudła. Założyłem nogi po turecku – jak w przedszkolu i począłem analizować zawartość znienawidzonych przedmiotów. Z każdym zeszytem i książką były jakieś skojarzenia: na czerwono zapisane “Brak zadania!” czy “Uzupełnić!” przez nauczycielkę-terrorystkę, pokraki wszelakiej maści, rysowane na ostatnich stronach zeszytu, cudowne myśli wypowiedziane przez nieostrożnych w słowach nauczycieli, a zapisane przeze mnie, bitwy w kółko i krzyżyk rozegrane na ławkach sali nr 307, dorysowywane członki śmiesznie wyglądającym ludziom w podręczniku do polskiego i historii, wydzierane z zeszytu kartki, na których prowadzone były tajne rozmowy z kolegą/koleżanką po drugiej stronie klasy, ściągi, resztki jedzenia, ślady po rozpisywaniu długopisu, numery telefonów, zapisane (a niezrobione) zadania typu “w domu”, numerowane lekcje maksymalnie do 15 września, pismo niezidentyfikowanych już koleżanek, które skrupulatnie przepisywały całe zeszyty pod koniec roku za bombonierkę bądź ekwiwalent pieniężny, kilka przedmiotów prowadzonych w jednym zeszycie, ślady buta na podeptanym zeszycie opisane datą ok. 20 czerwca i wiele, wiele innych ciekawych wspomnień.

Wszystkie te przyjemności i nieprzyjemności to moja historia, która wydarzyła się naprawdę. Z przeglądaniem starych książek i zeszytów zeszło mi ze dwie godziny. W niektórych momentach śmiałem się jak dziecko, w innych dopadała mnie złość. Później wszystkie arcydzieła i druki trafiły do kotłowni, gdzie posłużą do ogrzewania przez kilka dni mojego budynku.

Tak więc dowody rzeczowe mojej paskudnie wesołej przeszłości zostały zniszczone. Teraz dzieciom mogę opowiadać o ojcu, który nie odchodził od książek i nigdy nie próżnował w szkole. Chyba, że wydadzą mnie koledzy i koleżanki z klasy. Ale liczę na solidarność, przeto ja też mam na nich haka :-)

piątek, 3 grudnia 2010

Biała perła

Na pomysł użycia tego środka dentystycznego wpadłem w maju br. Najpierw poczytałem trochę o możliwościach, rezultatach i przeciwwskazaniach. Po niedługim namyśle udałem się do najbliższej apteki i kupiłem preparat wybielający zęby o nazwie jak w tytule. Zapłaciłem 51 PLN. Po rozpakowaniu parsknąłem śmiechem. W środku znajdowały się dwie, wielkie tubki jakiegoś bezbarwnego żelu, trzy gumowe nakładki przypominające protezę babci oraz aplikator w postaci strzykawki, skala bieli i instrukcja.

perla3
Nakładki należało umieścić w prawie wrzącej wodzie na ~10 s, po czym włożyć – odpowiednio na górne i dolne zęby, a na końcu mocno docisnąć, aby te odcisnęły na nich swój kształt. Zapewnia to idealne przyleganie żelu, oraz nie dopuszcza do dostawania się śliny, która jest największym wrogiem środka – rozcieńcza zawarty w nim nadtlenek karbamidu, a przez to zmniejsza skuteczność o ok. 50-80%.

Stosowanie było najbardziej nieprzyjemną częścią całej akcji. Należało wciągnąć strzykawką stosunkowo małą ilość żelu (jest bardzo mocny) i rozprowadzić na nakładkach. Następnie producent zalecał, by osuszyć lub przetrzeć czymś zęby (w celu wyeliminowania śliny) i nałożyć górną i dolną nakładkę. Dzięki temu, że dokładnie przeprowadziłem proces odciskania kształtu przylegały one dobrze i o dziwo górna nie spadała pomimo otwartych ust.

Bardzo ciężko jest wyeliminować ślinotok, którego nie sposób kontrolować. Trzeba nauczyć się szybko przełykać ślinę i nie dopuszczać, by dostała się do ząbków. Nierzadko spod nakładek wypłynie trochę żelu, który ma ohydny smak. Poza tym mówienie z nimi jest niemożliwe, więc musiałem ograniczyć się do stosowania w godzinach wieczornych (zalecane 30 min. dziennie). Drugiego dnia spróbowałem zasnąć z pełną buzią. Udało się! Rano obudziłem się z dość dużym bólem zębów (efekt uboczny, ustaje po ok. tygodniu). Czwartego dnia zauważyłem zmianę bieli o jeden stopień w skali. Po dwóch tygodniach – o dwa, po dwudziestu dniach – trzy. Wtedy też zakończyłem wybielanie.

Podsumowując – uzyskałem wymarzony efekt wybielenia ząbków z piątej pozycji w skali na drugą, w ciągu zaledwie trzech tygodni nieustannego stosowania. Zawarty w preparacie fluor wzmocnił je i sprawił, że stały się bardzo gładkie. Po prawie sześciu miesiącach od zakończenia stosowania Białej Perły nie zauważyłem żółknięcia. Poza tym zostało mi 1,5 tubki żelu, który jak widać jest niesamowicie wydajny. Polecam wszystkim ten domowy sposób na bielsze i zdrowsze zęby!

Efekt z reklamy:
perla4

i mój aktualny (przed niestety nie zrobiłem):
SDC12745