niedziela, 28 lutego 2010

Podejrzana propozycja


Ciężko mnie zdziwić. Zazwyczaj niespodziewane dla innych sytuacje są dla mnie na tyle banalne, że macham ręką i idę dalej. Skoro wszystko jest możliwe, to wszystkiego należy się spodziewać i podejrzewać. Osobiście robię wielkie oczy tylko wtedy, kiedy byt absolutny pokrzyżuje moje plany/założenia/pewniaki.
Poszedłem rano do kościoła, a o 10 zaczynały się zajęcia. Miałem więc z godzinkę luzu. Pojechałem do tesco, z racji tego, że kasjerzy tam są normalni. Nie kichają na apetycznie wyglądające produkty spożywcze, jak ci z bezdomki. Nie klną, nie ociągają się, nie ziewają podczas przepuszczania towaru przez pikającą kasę, mówią 'dzień dobry' i 'do widzenia'. Są uprzejmi, nie krzyczą na cały głos, kiedy wbiją jakiś trefny kod i potrzebny jest im przełożony do anulowania transakcji, nie zachęcają do kupna reklamówki za trzy grosze, nie pytają o kartę stałego klienta, a co najważniejsze uśmiechają się często.
No i wpadam do hipersupermarketu po jakąś przepojkę na zajęcia i ciastka, żeby powkurzać wykładowcę chrupaniem podczas idealnej ciszy panującej w auli.
Dostałem sms-a od gadzinki, która przebywała bliżej mnie niż blisko. Mamma mia! Szok i niedowierzanie.
Po pierwsze primo - skąd się wzięła? Po drugie primo - dlaczego dziś? Po trzecie primo - a czemu niby miałbym jej wierzyć? To podejrzane, nie?
Prawda była niezmienna, więc czym prędzej udałem się do oddalonego o sto trzydzieści osiem kroków leklerka. Wyszedłem na pięterko, skąd był widok na cały kompleks sklepów i robiąc z rąk niby-lornetkę obserwowałem przechodniów.
Wyłoniła się zza winkla - jak zjawa czy inna strzyga. Stawiając kroki co piąty schodek zbiegłem na dół i wyściskałem dawno nie widzianą Alcię.
Pogadaliśmy względnie długo, pozwiedzaliśmy sklepy, pożartowaliśmy. Jak nowo narodzony poszedłem na trwające już zajęcia.
(za zdjęcie jestem zabity, w komentarzach składać kondolencje)
Dzień miałem normalnie cud malina i pewnie też przez to, że świeciło słoneczko.
Odpoczywam przy piosence, którą nadesłał kolega. Trochę odmienny styl, za którym specjalnie nie przepadam, ale w którym lubię kilkadziesiąt utworów.

czwartek, 25 lutego 2010

Podejrzane zamiary

Byłem dziś po raz kolejny na upuszczaniu krwi, w celu jej przetworzenia podczas cyklu produkcyjnego na kaszankę. I była moja ulubiona pielęgniarka!
Lubię czasami słuchać rozmów przypadkowych ludzi, w sumie to ciężko byłoby zmusić uszy do niesłuchania. I tak w rejestracji rozmawiają dwie siostry:

-Po co z nim rozmawiałaś, mówiłam ci, że i tak będzie to samo.
-Wiem, Baśka, ale co zrobię. Wyszło, jak wyszło, chciał pogadać a i tak wiadomo, że nie po to, żeby przeprosić, tylko żebym jeść coś zrobiła, bo wrócił z roboty brudny jak świnia i głodny. Szkoda mi go było [...]

Później nastąpiła wizyta w banku, w którym dostałem się wreszcie na staż. O ile URZĘDASY czegoś nie zawalą, albo nie powiedzą, że nagle im się pieniądze skończyły to około piętnastego będę już próbował sił przy księgowaniu. Choć moja męska, niezawodna intuicja podpowiada mi, że będę niezastąpionym, wręcz idealnym pomagierem przy adresowaniu masowego spamu, przy wynoszeniu śmieci i porządkowaniu czyichś biurek. Dobre i to, Bill zaczynał ponoć jeszcze gorzej :-)

Wracając z punktu robienia kaszanki założyłem empetrzytrójkę na uszy. Pierwszy raz od miesięcy, normalnie sam się zdziwiłem. Zapuściłem radio i leciała piosenka, której tytułu nie zdradzę nikomu.
Od razu parsknąłem śmiechem, aż koleś po przeciwnej stronie ulicy popatrzył się na mnie, jakbym mu matkę butem zabił, a ojca harmonią zadusił. W każdym bądź razie przepona miała co robić. I tak sobie pomyślałem, że Bóg to musi być niezwykle wesoły i znający się na żartach, skoro włącza mi w eremefie kawałek, którego bym się w snach nawet nie spodziewał. Ale dopasował go świetnie.

Co poza tym? Średnio.. O wiele lepiej po spowiedzi, dużo przemyślałem, pomogły mi rozmowy z przeróżnymi osobami. Gdyby tylko u gadzinki było lepiej..
Za mało czasu poświęcam innym, trzeba popracować nad wyrzuceniem siebie z listy najważniejszych osobowości.
Piękna piosenka, Rodowicz ostatnio zawróciła mi w głowie..

Stacja pierwsza - Jezus na śmierć skazany.
To ja Cię skazałem, Panie, to ja wlałem w swoje serce grzech, zamykając drogę Twojej miłości. To mój głos był decydujący, nawet jeśli sędzią był Piłat. Władza, z której skorzystałem była wyrokiem na Ciebie. Mój błąd, moja słabość i mój grzech.
A Ty i tak robisz swoje, godząc się na śmierć za mnie. Dobrowolnie oddajesz życie, by życie zwyciężyło.
Mimo wszystko wciąż grzeszę..

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami.

wtorek, 23 lutego 2010

Podejrzane znamiona

Niedziela była przełomowa, tak jak myślałem. Na początek dnia mnóstwo emocji, wypadek na który najechałem, makabrycznie to wyglądało. Później zaliczenie z matmy, wieczorem wizyta w konfesjonale. Zrobiło się lepiej.
Poniedziałek znów na uczelni, zbieranie wpisów, załatwianie. Przewiało mnie dość dobrze i dziś głowa mi pęka.
Świat jest mały, w jednym z budynków spotkałem studentkę, którą poznałem w Belgii. Świetnie się rozmawiało wspominając przeszłość.
Na zewnątrz robi się coraz ładniej, śnieg powoli leci w dół, czuć wiosnę.

Gdzieś w necie natknąłem się na piosenkę z nieoficjalnego soundtracku "Veronica Mars". To był jakiś serial, niby w stylu tych, które teraz emituje się w tefałenie czy polsacie. Mniejsza o to. Sam utwór przypomina mi Kylie Minogue - In my arms.

I jako zagorzały przeciwnik naszej celi założyłem wczoraj na niej konto. Głównie po to, żeby parodiować jej oblicze. Po internecie chodziły kiedyś żartobliwe pogłoski, że jeśli uda się komuś zebrać 99 999+ znajomych to będzie koniec świata.
Rekolekcje trwają, chciałbym je przeżyć lepiej niż w zeszłym roku. Zanosi się na to.

piątek, 19 lutego 2010

Podejrzane słownictwo

Dziś wzmianka o codzienności, o języku, którym się posługuję. To, że mówię dużo wiedzą wszyscy moi znajomi. Nie na tyle dużo, żeby przesadnie, ale nie umiem być cichym, speszonym i mało wygadanym rozmówcą. Każdy ma swoje teorie, jedni głoszą, że milczenie złoto, inni wiedzą kiedy się odezwać i ile przekazać do syta. Dyskusja z pierwszymi to męka - nic się nie dowiesz, musisz się wszystkiego dopytywać, odpowiedzi są niejasne i zagmatwane. Rozumiem, że niektórym wystarcza nicniemówienie, ale w większości rozmów tacy ludzie są spychani na drugi plan, choć może i mają coś ciekawego do powiedzenia, ale te ich myśli ani formy, ani długości czasowej przybrać nie mogą. Dowcipów nie opowiadają, nawet śmieją się pojedynczym 'ha'. Trochę naciągany przykład poniżej:
Są jeszcze ludzie niezaspokojeni leksykalnie. Wtrąć się takiemu w rozmowę, to zostaniesz zalany ślinotokiem słów i zdań. Z tymi też się ciężko rozmawia, na ogół są wszechwiedzący i nie dopuszczają do siebie prawd oczywistych. Ich wiedza jest nieograniczona, według nich. Są w danej dyskusji lekarzami, astronautami, śpiewakami i inżynierami budownictwa.
Nikogo nie neguję, lubię różnorodność osobowości, ubarwia to nasz świat.
We wszystkich znanych mi kulturach, a nawet mniejszościach etnicznych klnie się. Na podwórku, w szkole, w pracy, w kosmosie i w kopalni. Co bardziej wykształceni humanistycznie powiedzieliby, że to wulgaryzmy a nie przekleństwa. Racja, przeklinać to życzyć komuś zła, posyłać go między diabły i poniżać godność drugiego człowieka. Wulgaryzmy, to większa część rozmów ludzi zdenerwowanych - przez kogoś, coś, gdzieś. Albo po prostu jest to naturalna część ich języka codziennego.
No właśnie, po co klniemy? W podstawówce pamiętam, że sypanie 'kurwami', 'chujami' itp, podkreślało pozycję smarkaterii w klasie. Robotnicy używają wymyślnych określeń, kiedy spadnie im młotek na stopę, albo kiedy nie wychodzi im praca. Jeszcze inni rzucają synonimem ladacznicy w stronę drugiego człowieka, by go obrazić. Dla następnych jest to przerywnik wypowiadany bez emocji, celem ubarwienia swojego zdania.
Dlaczego wulgaryzmami stają się zazwyczaj słowa pochodzące od intymnych części ciała? Wreszcie co jest wulgaryzmem? Czy 'dupa' to dla ciebie już przekleństwo, czy jeszcze nie? Dlaczego postępujące społeczeństwo manipuluje słowami? Dlaczego 'kobieta' to słowo eleganckie, a niegdyś był to jeden z ostrzejszych wulgaryzmów?
Wydaje mi się, że używanie słów niecenzuralnych to w dużej mierze kwestia wyczucia i dobrego smaku. Na to, jak nas widzą inni składają się przede wszystkim relacje, w które ciągle wchodzimy. Do babci mówimy innym językiem, do znajomych zazwyczaj podchodzimy luźniej. Osobiście uważam, że używanie łaciny nie wnosi niczego pozytywnego, ale też nie zawsze jest negatywne. Miałem i mam wiele sytuacji, w których trzeba użyć słów wulgarnych. Owszem, można ich uniknąć, ale jako facet nie wyobrażam sobie sytuacji, w której ktoś mi włazi na głowę, a ja grzecznie i cicho w sposób ąę proszę go o zmianę swojego zachowania.
A co na to Kościół? Spotkałem się z różnymi opiniami osób duchownych, przeczytałem trochę artykułów. I choć Biblia dosłownie nie wypowiada się w tym temacie, to jednak niektórzy jej znawcy próbują się doszukiwać ukrytych znaczeń i interpretują ją w sposób bardziej niż wolny.
Póki używanie wulgaryzmów nie porusza przykazania miłości, to myślę, że w rozsądnych dawkach nikomu nie szkodzi.
Nie ma ideałów na tym świecie, domniemam, że każdy użył jednego ze słówek 'be', choćby tylko w myślach. I tylko od nas zależy, czy pozostaniemy w oczach innych ludźmi cenionymi, czy będą na nas patrzeć z przymrużeniem oka.
Ot, mongolska teoria.

Znalazłem na Wielki Post piękny, polskojęzyczny cover "schowaj mnie".

wtorek, 16 lutego 2010

Podejrzane interesy

Na pewno wiecie jak to jest, kiedy budzi się śpiącego. Człowiek nie kontaktuje, jest wciąż w błogostanie, który próbuje mu zakłócić jakiś wróg. No właśnie, ja to mam tak, że nawet gdyby mnie papież próbował o 5:15 gdzieś po ramieniu stukać, to moja głowa przerobiłaby go na wroga numer jeden. Bo dlaczego ktoś dopuszcza się bezprawia i profanuje nieskalany sen, w dodatku o niewskazanej porze?
Jest niedziela, 14.02. Zapomniałem nastawić sobie budzik w nocy, bo byłem zajęty przygotowywaniem ściąg na egzamin. No i wpada do pokoju mama:
- Robert, jedziesz na uczelnię?
- No jadę, ale to jutro przecież - odpowiedziałem bez poruszania wargami, w końcu każdy podjęty wysiłek jest zabójstwem dla snu.
- Jak jutro, dziś jest niedziela, nie?
- Tak, ale dopiero o dwunastej mam egzamin.
- Nie wydurniaj się, dochodzi dziewiąta, wstawaj.
I wtedy do człowieka dochodzi wszystko. Na początku jeszcze nie wierzy, że to już nie jest sen, później ściska go serce i się wystrasza, a na końcu rozpoczyna się analiza przyczynowo-skutkowa.
Dlaczego nie zadzwonił budzik, dlaczego w pokoju jest jasno, dlaczego jest dziewiąta, skoro ja i tak wiem, że jest piąta, dlaczego mama wmawia, że jest niedziela, a ostatecznie to dlaczego mnie robi w bambuko?
Proces zachodzi oczywiście w bezruchu, nawet gałki oczne są w tym samym punkcie skupione.
I nagle bum. W jednej sekundzie siedzę, przecieram oczy, wychodzę z fazy REM, czy jak jej tam, jestem zwarty i gotowy.
Mamma mia, ile to już podobnych sytuacji przeżyłem.. Raz, mieszkając w internacie odpowiedziałem (ponoć) wychowawcy, który wszedł na pobudkę do pokoju: "daj spokój chłopie, nie widzisz, że śpię?". Innym razem próbowałem dyskutować z mamą, żeby mi dała spokojnie spać, bo przecież bez sensu jest, żebym wstawał do szkoły w środku wakacji. Oczywiście był środek, ale tygodnia szkolnego.
Wielu akcji nie pamiętam, ale było tego od groma. Wesoło się to wspomina, choć nieraz się czerwieniłem, kiedy mi ktoś opowiadał moje własne, poranne przemyślenia.

A to kolejny, trochę inny przykład braku kontaktu ze światem. Całkiem zabawny głos pana :-)
I piosenka dla osłody życia. Wynalazł ją z głębi internetu kolega z uczelni. Przyjemna i skoczna.

sobota, 6 lutego 2010

Podejrzany o zbrodnię

Wystąpił błąd krytyczny
spłonęła rzeczywistość
Stanęła kolej rzeczy
zegarom brak wskazówek na dalsze życie
zasypano wyjścia awaryjne
Bóg nie odbiera telefonów

cisza
momentami słychać
syreny sumienia
zmalał popyt na miłość
spadające gwiazdy nie spełniają życzeń
niewykluczone burze serc ludzkich
koniec świata

co ja zrobiłem


Przeglądając sterty papierów, które upycham w swoich szafkach natknąłem się na swoją pracę maturalną z polskiego. Nie jestem w stanie powiedzieć skąd w ogóle wziąłem pomysł na wybranie takiego a nie innego tematu. Pewnie Chrystus maczał w tym swoje przenajświętsze dłonie. Pamiętam jak dziś rozmowy z Olą, podczas których padało setki razy pytanie - co to będzie i jak to będzie, czy w ogóle zdamy tą maturę. Miło się teraz uśmiechać, przypominając sobie to lenistwo i narzekanie.
Duży wkład w wynik z prezentacji miała moja polonistka- najładniejsza i niezwykle mądra nauczycielka w szkole. Moje relacje z nią zdecydowanie się różniły od tych z innymi nauczycielami, rozmawiałem z nią bardziej jak z koleżanką od czasów piaskownicy niż jak z pracownikiem oświaty.

Z polskiego nikt nie uciekał, p. Anna potrafiła z nami rozmawiać o wszystkim, kiedy nie chciało się słuchać wywodów o Tuwimie. A kiedy trzeba było przycisnąć z materiałem, to potrafiła wydusić z nas całe lenistwo.
Niech Bóg się nią opiekuje.

Przyszedł i czas na ocenianie tego, co stworzyłem. Wszedłem do sali jako piąty. Błysnąłem przed dwiema paniami zestawem uprzejmości i komplementów, zasiadłem po prawicy w ławce. Po komendzie 'czas, start' zabrakło mi na dwie minuty oddechu. Każda sekunda była wiecznością, kiedy nie mogłem nic z siebie wydusić. I nie, żebym miał tremę, ale... zapomniałem tekstu, który powtórzyłem może dwa, trzy razy. Mając przed sobą zestaw pomocniczy w postaci podpunktów wydusiłem pierwsze zdanie. Drugie. Trzecie.
I poleciało jakoś.. To tak, jakbym przed komisją od nowa stworzył prezentację.Nie pojawiło się ani jedno zdanie z tego, co pisałem. Po raz kolejny myślę, że Bóg czuwał.
Na pamiątkę zostawiłem sobie oryginał pracy i szereg wspomnień.

Kiepsko ze mną, ale chcę być silny bo nie żyję tylko dla siebie. Świadomość, że mogę się przydać pomaga mi dzisiaj.
Zdrowi nie potrzebują lekarza, ale ja się nie czuję na siłach by żyć pełnią życia.
Wszystko będzie dobrze.

środa, 3 lutego 2010

Podejrzana dieta cud

Przypomniała mi się sytuacja sprzed miesiąca. To, że na sylwestra nie robiłem nic było jasne i wiadome. Ale gdzieś koło pierwszej zadzwonił kuzyn, żebym przyjechał do niego, bo ma znajomych i świetnie się bawią. Co mi zależy - pomyślałem, odpaliłem swój gangsta wóz i pojechałem.
Towarzystwo składało się z kilku par, których nie znałem, 23-27 lat i już dość mocno upojonych. Dołączyłem się do nich, zrobili mi herbatkę, poczęstowali i tak zleciało ze 20 minut luźnych rozmów. Nagle ktoś wyskoczył z tym, żeby za dużo nie jeść, bo kilogramy ciężko upilnować.
No i się zaczęła cała akcja :-)
Jedna z dziewczyn powiedziała drugiej (w żartach), że jest cholernie gruba. W rzeczywistości skóra i kości, no ja osobiście to bym jej zalecił kurację dożywiającą. A że dziewczyna cholernie obrażalska i wzięła to do siebie, to zaczęła się ostra wymiana zdań między płcią żeńską.
Matko moja, trzymajcie mnie - myślałem sobie spoglądając na rozwój sytuacji.
Końca dyskusji nie widać, każda wypomina drugiej kilogramy ukryte pod bluzkami, czy wystające wałki tłuszczu. Faceci woleli się nie wtrącać, ruszali tylko gałkami ocznymi kierując je na aktualnie przemawiającą wściekłą towarzyszkę.
Narastające napięcie spowodowało, że wszystkie jednoznacznie osiągnęły porozumienie (!) polegające na zastosowaniu jakiejś diety cud, która miałaby zrobić z nich już tylko kości (no bo skórę by zrzuciły przecież).
Paranoja normalnie.. Kobietom, szczególnie tym mądrym i pewnym siebie to się w głowach poprzewracało.
Patrzą na siebie, ale się nie widzą. Są ślepe, mają klapki na oczach, a 90/60/60 (nie wiem jakie teraz są standardy) to ich cel, który osiągają, gdy rzeczywiście jest już 50/30/50.
Jacyś mądrzy statystycy mówią jasno (o ile ich dane są prawdziwe) - większość facetów woli taką, która ma w zapasie niż w ubytku.
Patrząc na przechodzące kobiety na ulicy zastosowałbym dożywianie przymusowe, tak jak to się robi u indyków czy jakichś tam kaczek. Mianowicie do pełna + 10%.
Kobieta ma być kobietą, a nie mobilnym zestawem do zawieszania ubrań (pot. wieszakiem).
Weźmy na przykład znaną światu Kelly Clarkson. Jej to zwisa, że nie jest idealnie przycięta przez chirurgię plastyczną i uformowana w kolejny pseudo ideał piękna.
Zauważam różnicę między dbaniem o siebie, a przesadnym dbaniem o siebie.
Tylko weź i przetłumacz to innym, to Cię zrobią wariatem, bo zagrażasz dość dużemu biznesowi tego świata.
Ot, mongolska teoria. :-)

Kończę piosenką, którą znalazłem wczoraj.

poniedziałek, 1 lutego 2010

Podejrzewam o zdradę

Po raz kolejny użerałem się dziś z urzędniczym systemem. A zaczęło się tak:
Pojechałem do jednego z dwóch polskich "miast marzeń", no bo skrobiąc się po swojej łysince przypomniałem sobie, że kończy mi się polisa ubezpieczeniowa. Z hukiem Renegata wpadłem do PZU, by dowiedzieć się jaka czeka mnie przyjemność finansowa. Uroczo wyglądający pan z brzuchem tak wielkim, że zasłaniającym mu spojrzenie na kolana i inne części ciała przewrócił swoje gałki oczne i burknął - siąc sześset szterdziści dwa.
-No a dlaczego nie uwzględniono mi dotychczasowej zniżki?
-Bo jej pan jeszcze nie ma!
Przyjąwszy pozycję podobną do tej, którą poniżej zaprezentował Pele z filmu Job powiedziałem, że ani mi się śni płacić tyle i żądam wyjaśnień.

A gdzie moje zniżki do cholery? - myślę sobie. No ale nic, próbuję przedstawiać swoje teorie na to, co się mogło stać z 35%-owym rabatem za brak szkody. Facet zaczyna gdzieś się rozglądać, nie słucha wcale tylko przytakuje.
O ty gadzie jeden perfidny! - znów odezwał się mój umysł. Ja ci pokażę!
Terroryzując cały budynek przedstawiłem swoje żądania - chcę rozmawiać tylko i wyłącznie z przełożonym tego człowieka, a po drugie sprawa ma być szybko wyjaśniona, bo się spieszę.
Znalazł się przełożony, znalazł się czas dla mnie i ostatecznie znalazły się zniżki.
Można? Owszem, że można. Tylko jeśli nie chce się urzędasowi ruszyć dupy ze stołka (który zdobył jeszcze w czasach komuny i to za sprawą jakiegoś dobrze ustawionego wujka), a zamiast tego woli pomamrotać i zasłaniać się niemożnością sprawdzenia podstawowych informacji typu zniżka to wychodzą takie niepotrzebne incydenty.
I nie wkurzyłem się tyle na tego faceta, ale na bezczelność, z jaką człowiek się spotyka podczas wizyty w placówce publicznej. Skandal no.
Znalazłem piosenkę, dzięki której ożywam dzisiejszego wieczora.
Ale mam ochotę potańczyć z kimś przy niej (to znaczy wybawić się za wszelkie czasy). To taki cud rodzynek rock'n'rolla.

Would you like to dance with me?