poniedziałek, 27 grudnia 2010

i po świętach

Sto tysięcy milionów metrów sześciennych śniegu znów posypało po moim końcu świata. W wigilię jeszcze śmigałem w koszulce z krótkim rękawem, bo trzynaście na plusie to świetna temperatura. A wczoraj popsuło się na dobre.

Dziś obudziłem się z wielkim bananem na twarzy, ponieważ w nocy spełniło się moje odwieczne marzenie o byciu bogatym. Śniło mi się, że brałem udział w jakimś show, w którym nagrodą było sto tysięcy złotych gotówką. Program prowadził oczywiście Krzysiu Ibisz, który jak zwykle cieszył się ze swoich żartów niczym dziecko. Ja zaś odpowiadałem na mongolskie pytania, które robiły mi w głowie nawet podczas snu. Chore jakieś, no.
Oczywiście wygrałem wielki finał i w moje dłonie wręczono neseser z gotówką.
I wtedy sen się skończył, a ja będąc jeszcze chwilę w błogostanie, leżałem patrząc w sufit i rozmyślałem o przeznaczeniu kasy.

Nieopodal mojego końca świata wbito przy drodze tablicę oznajmiającą kierowców o niebezpieczeństwie wjechania w stado niedźwiedzi. Wygląda dokładnie tak.

Pytam się w związku z tym – co się do cholery dzieje? Armagiedon?

1 komentarz:

  1. Najpierw marzenie, później sen... Może coś jest na rzeczy, kto wie :P

    OdpowiedzUsuń