poniedziałek, 30 grudnia 2019

Podsumowanie #2019

Zrealizowane plany, sukcesy:
  • Przeżyłem 2019 rok w zdrowiu i świadomie redaguję ten wpis.
  • Przejechałem na bicyklu 2500 km od ~1 września do ~15 grudnia. Był to najlepszy czas w mojej rowerowej karierze.
  • Poprawiłem swoją pozycję w wydziale, jestem praktycznie samodzielny po 4 latach.
  • Oddałem swoją sześciolatkę dla świata, rozpoczynając nowy etap ojcostwa.
  • Częściej mówię wprost co leży mi na sercu.
  • Rzuciłem definitywnie e-fajki.
  • Zrozumiałem, że Żydzi na przestrzeni wieków byli narodem do bicia.

Niezrealizowane plany, porażki:
  • Znów przybyło mi kilka kilogramów. Pomimo sporej ilości ruchu podjadam wieczorami i muszę z tym zerwać. Trochę związane z rzuceniem e-fajek.
  • Obrobiłem dupę sporej ilości osób, zamiast skupić się na tym, co ważne.
  • Czasami miałem wrażenie, że doprowadzam do skazania ludzi niewinnych, a uniewinniam łotrów. Może to tylko wrażenie.
  • Nie zrobiłem niczego w zakresie długoterminowych relacji z żoną. Nadal żyjemy jak pies z kotem.
  • Nie poprawiłem relacji z Bogiem, a chyba wręcz przeciwnie.

środa, 16 października 2019

Gdzieś pomiędzy (1)

Niewątpliwą zaletą małych jednostek jest wszechobecna cisza na co dzień i relatywnie niewielka ilość "trudnych" spraw, które wyczerpują znamiona poważniejszych czynów zabronionych. Generalnie uważam, że wraz z innymi pracownikami Wydziału jesteśmy specjalistami od kradzieży kur, wybitych zębów na wiejskich potupankach, czy słupków ogrodzeniowych wbitych o kilka cm za mocno w głąb posesji sąsiada. Śmierć przychodzi w sumie rzadko, a jeśli już musi to zwykle ma ze sobą powróz, stanowi nieszczęśliwy zbieg okoliczności lub cechuje się zbyt ciężką nogą na drodze. Pozostałe incydenty, których nie wymieniłem to zwykłe zawracanie dupy przez obywatela.

Czasu na pierdoły jest więc sporo. No właśnie, wydaje mi się, że wraz z innymi pracownikami Wydziału mamy go za dużo. Po czym to poznać?
Po pierwsze primo, około trzynastej trzydzieści czajniki w pokojach obok zwiastują rychłe zalanie czwartej lub piątej filiżanki kawy. I zawsze, kiedy w dwóch sąsiadujących ze sobą pokojach włączony jest taki pożeracz energii następuje wybicie korków w tablicy na korytarzu. Wtedy gospodarz z jednego i drugiego pokoju wychodzą na korytarz, podnoszą opadnięty bezpiecznik w skrzynce i ustalają, kto pierwszy będzie mógł dokończyć gotowanie wody.
Po drugie secundo, zaczyna się rajd po pokojach. Szybkie wejście do sąsiada i złapanie wzrokiem, czy jeszcze ślęczy nad aktami, czy może sprawdza już newsy na onecie. Szukanie potwierdzenia i usprawiedliwienia, że nie tylko ja się nudzę. Ale jeśli sąsiad nadal wydaje się być zapracowany, to można rzucić w jego stronę demotywujący slogan, że "jutro też jest dzień", albo że "tej roboty jeszcze nikt nie przerobił". Zawsze to jakiś punkt zaczepienia, aby szybciej sprowokować przerwę.

Kiedy już wszyscy z zadowoleniem zaczynają siorbać śmierdzący, czarny płyn rozpoczyna się najważniejsze - obrabianie dupy współpracownikom. Ten rytuał nie ma początku i końca, jest najbardziej perfidnym sposobem spędzania wolnego czasu w budżetówce. Ludzie stają się na godzinę lub dwie typowymi Januszami i Grażynkami. Z poukładanych, często stonowanych mężczyzn i kobiet -na pozór- z klasą wychodzą wścibskie, plotkarskie bestie. Zaczyna się od hejtu na nieobecnych. Ich niestety najłatwiej ustrzelić, gdyż z racji absencji nie mogą się obronić. O ile w kolejnych dniach jakaś dobra dusza nie doniesie hejtowanemu czego dotyczył hejt, to utkwi w niepewności na wieki. Nieobecny jest inny, mniej wydajny, ma słabsze pomysły, potyka się na prostych sprawach, jest chytry albo rozrzutny, wygląda jak żebrak albo jeździ samochodem za kilkadziesiąt tysięcy PLN-ów, żona mu się puszcza albo jej facet jest brzydki i w ogóle kurwa gorszy od nas, tu siedzących. Można siać plotki na szefa, przeliczać zarobki kolegów, urządzać szydery z młodych i nieobytych, narzekać na codzienność, podliczać komuś wykonaną robotę, albo wskazywać kierunki postępowania. Najgorzej, kiedy grupa upatrzyła sobie jedną czarną owcę. Taka osoba ma przerąbane dopóty, dopóki w Wydziale nie pojawi się ktoś gorszy od niej.

Dziś nie będę wskazywał płci żeńskiej, jako winnej całego plotkarskiego zamieszania. Tutaj każdy jest najlepszym sędzią w czyjejś sprawie. Później jedna lub drugi narzeka, że nie wyrabia się z bieżącymi zadaniami. Tylko nikt nie widzi tego, że spędza dziennie godzinę lub dwie na szkoleniu z zakresu bycia szują. Kiedy jednak przychodzi czas prawdziwej nauki i poszerzania wiedzy z zakresu obowiązujących aktów prawnych to chętnych brak..

niedziela, 25 sierpnia 2019

Wrażenia po roku przerwy

Skoro kolega Agol nalega, aby odtworzyć bloga to należy spiąć pośladki i napisać parę zdań dla nakarmienia swojego ego. Z drugiej strony mam też wewnętrzną potrzebę wyrzygania myśli, które skumulowały się w czasie ostatniego roku.

O czym zatem napisać? Stereotypowo, jak kurła typowy Janusz muszę zacząć od narzekania. A wnerwia mnie mnóstwo rzeczy, począwszy od koleżanek w pracy, skończywszy na złej pogodzie.
Te pierwsze od pewnego czasu skaczą wyżej swoich czterech liter, są aroganckie, bezczelne, złośliwe, żmijowate, uszczypliwe, nieżyczliwe, szujowate (dziękuję za pomoc www.synonimy.pl). To co laski potrafią odwalać w robocie nie mieści się w żadnych normach. Każda z nich jest najmądrzejsza, każdej należy się puszczanie przodem i otwieranie, każda może cię zmieszać z błotem, natomiast ty - biedny mężczyzno możesz jedynie patrzeć na nie z politowaniem i cierpieć swe niedole. Kobiety są okropne. Prowadzą wewnętrzne wojenki, w których jedna chce wyłupić oko tej drugiej dowolnym kosztem. Kobiety są bezwzględne. Kiedy upatrzą sobie cel do zniszczenia to zrobią wszystko, żeby go zniszczyć. Niekończąca się zawiść w obrębie płci żeńskiej i rywalizacja na każdym kroku przyprawiają mnie o mdłości.

Dlaczego my, FACECI, kiedy mamy coś do siebie to mówimy o tym bez owijania w bawełnę, a kiedy trzeba to umiemy przywalić w pysk, aby kolejnego dnia usiąść przy piwie? Laski takie nie są. One potrafią miesiącami nienawidzić, podkładać drugiemu człowiekowi świnie, płakać na zawołanie i robić wokół siebie szum tylko po to, by ktoś je dostrzegł.

Najgorsze są mężatki. Te ociekają po prostu zajebistością. Ich MĘŻOWIE zabierają je na Mount Everest (w sypialni również), kupują wymarzone prezenty, są na zawołanie, opiekują się dziećmi, piorą, zmywają, robią im paznokcie. Inne mają to samo, tylko w drugą stronę. "Mój to się roboty nie czepi, całymi dniami w domu siedzi", "od pół roku go proszę, żeby zaczął ten remont...", "poszłabym na jakąś imprezę", "Gośka, ale ten nowy co przyszedł jest ciacho, nie?", i tak dalej, i tak dalej.

Albo ciąża. Choroba dwudziestego pierwszego wieku. Dwa dni spóźnia się takiej okres i już L-Quattro u szefa na biurku. Choroba trwa dziewięć miesięcy, później trzeba skorzystać ze swoich przywilejów typu macierzyńskie, sracierzyńskie i zaległe urlopy. Wracają po dwóch i pół roku jako odmienione, cudowne i kochane MAMY swoich słodkich bombelków. Przez pierwszy miesiąc po powrocie muszą się przecież wdrożyć od nowa w pracę, co objawia się opowieściami, jakie to Kacperek robił piękne kupki. Rzygam, rzygam, rzygam.
Nie wspomnę już o tym, że przez czas ich absencji ktoś musi za nie dymać i do podwójnie, rzecz jasna.

Ja cały czas piszę o kobietach w mojej pracy (stricte w niewielkim wydziale), żeby nie było. Policzyć je można na palcach jednej ręki, ale robią wokół siebie tyle zamieszania co tuzin facetów. Obecnie trwa sezon urlopowy. Nie tylko ja, ale również moi koledzy zauważyli, że kiedy one są na wczasach ze swoimi MĘŻAMI, to jest jakby lepiej, ciszej. Każdy wie co ma robić, nikt nie biega po korytarzu z pretensjami, nikt nie siedzi do 8:30 na kawie w sekretariacie, a o 14:30 nie krzyczy, że się nie wyrabia. Ludzie, po co w tej instytucji kobiety?! Co z tego, że istnieje dosłownie jedna "działka", w której radzą sobie lepiej od facetów, skoro jest to mizerna korzyść z powodów opisanych wyżej?

Warto narzekać na kobiety, szczególnie na księżniczki. Skąd one mają w sobie tyle frustracji? To chyba nie zasługa ich MĘŻÓW? Nigdy tego nie pojmę...


"począwszy od koleżanek w pracy, skończywszy na złej pogodzie"
Gdzieś pomiędzy jest jeszcze tysiąc tematów, które pozwolę sobie zostawić na później. Tymczasem krótka dawka mongolskich teorii:

  1. Pracuj na 30% swoich możliwości. Dostaniesz taką samą wypłatę, a mniej się zmęczysz.
  2. Żona to najgorsza inwestycja mężczyzny. Im więcej dokładasz do interesu, tym szybciej zbankrutujesz.
  3. Nie szalej na drodze. Trupowi noga niepotrzebna, ale doznania żyjących są w tym momencie najważniejsze.
  4. Umiejętne korzystanie z Internetu przynosi więcej pożytku niż niejedne studia.
  5. Poszukuj drugiego dna, bo nic nie jest takie oczywiste.