czwartek, 13 maja 2010

Empetrzytrójka

Dorwałem dziś mp3 kolegi. Nie zabrałem mu, zwyczajnie oddał mi, bo nie miał w żadnej części swojej garderoby kieszeni i nie chciał, by się zgubiła. Włączyłem, wcisnąłem play.
Jest to moment, w którym człowiek odczuwa, że za chwilę zmierzy się z nieznanym. Mózgownica pracuje. Już po pierwszym utworze pojawia się "aha" lub "wow". Odczucia występujące po przesłuchaniu pierwszej piątki wystarczająco nakierowują słuchacza na przyjęcie jakiejś postawy:
- utwory podobają się (radość, zadowolenie, podniecenie)
- utwory nie podobają się (zdenerwowanie, zniesmaczenie, zawód)
- utwory nieznane dotąd (potrzeba poznania, zaciekawienie).

Oczywiście wszystkim tym emocjom towarzyszą znaki wydawane przez ciało. Zmiany zachodzące pod czaszką dają się poznać w momencie, w którym zaczynamy szurać butami, wiercić się, bądź na odwrót - zapadamy w błogostan, zamykamy oczy.

Wydaje mi się również, że stąd biorą się późniejsze (ewentualne) komentarze na temat playlisty danego posiadacza empetrzytrójki:
- dobrą masz muzę (przytaknięcie, uznanie, poważanie)
- czego ty w ogóle słuchasz? (kpiny, obrażenie, lekceważenie)
- nie znałem dotąd tych piosenek (respekt, czasami uczucie bycia małym)

Różnorodność słuchanych piosenek świadczy również o temperamencie osoby, podejściu do życia, a nawet o zainteresowaniach pozamuzycznych.

Dziś zadałem sobie pytanie - czy w obecnej kulturze może zaistnieć (istnieje) coś takiego jak prywatność tego, co się słucha? Czy można uznać zawartość odtwarzaczy przenośnych na równi z zawartością skrzynek odbiorczych naszych komórek czy skrzynek pocztowych? Czy tam też ukryta jest nasza prywatność i czy powinniśmy komentować zasoby multimedialne znajomych?
Gdzie powinno się wyznaczyć granicę dobrego smaku?




Nie wierzyłem, że plastikowe gwiazdy współczesności mogą mieć talent w dziedzinie, którą tworzą i rozwijają.
A jednak.
Piękny przykład poniżej. Zawsze sztuczna i wyszydzana przeze mnie Lady Gaga umie śpiewać. Ale to nie wszystko!
Dodam, że Cascada również!



Pokochałem obydwa wykonania...


Cholera....
Dopiero teraz zauważyłem...
Bo zaczyna dochodzić do tego, że człowiek podnieca się tym, że ktoś, kto zarabia wielkie pieniądze na wydawaniu dwutygodniowych piosenek rzeczywiście potrafi śpiewać.
Boże, do czego to dochodzi. Same paradoxy.

1 komentarz:

  1. Twoje trzecie od końca zdanie bardzo mi się podoba.;) Taką mamy scenę muzyczną obecnie, że aby na niej zaistnieć, niekoniecznie trzeba umieć śpiewać. Wystarczy odpowiedni sprzęt do przerobienia głosu, i to nawet nie zawsze. Wiec jak ktoś naprawdę umie śpiewać, to może zadziwić. Paradoks i sytuacja w sumie nienormalna.

    A empetrzytrójkę własną traktuję jako przedmiot prywatny. Nie życzę sobie, aby byle kto ją przesłuchiwał i komentował. To, co się na niej znajduje (tematyka piosenek), w dużej mierze zależy od tego, co aktualnie dzieje się w mojej głowie. ;) Nie każdemu chcę dawać do tego dostęp.

    OdpowiedzUsuń