sobota, 30 października 2021

Cierpienie

Mój wujek leży w szpitalu. Najpierw sepsa wywołana błędem lekarskim, do którego nikt nigdy się nie przyzna i nikt nigdy tego błędu nie udowodni, po kilku godzinach pożegnanie z najbliższymi, bo lekarz mówi, że to ostatnie chwile, utrata przytomności i OIOM. Wszyscy zaskoczeni, choć pogodzeni z tym, co ma się stać jeszcze tej nocy. Czekamy na telefon, który nie następuje przez kolejny miesiąc.

Dziś, 30 października 2021 roku odwiedziłem go w szpitalu po raz trzeci. Nadal leży na OIOM-ie, choć teraz przyczyną jest prozaiczne zapalenie płuc. Facet ma wsadzoną rurkę w tchawicę, nie może wydać z siebie żadnego dźwięku, jakakolwiek rozmowa nie istnieje. Leży w izolatce, do której prowadzi otwór przypominający ten znajdujący się w tunelu foliowym na działce. Przez miesiąc podłączony do kroplówki, dopiero ostatnimi dniami jest karmiony przez pielęgniarkę. Chudy okropnie, skóra żółta. Pielęgniarki bardzo dbają o jego ciało, wygląda bardzo schludnie, jest czysty i ogolony. Podczas pierwszych odwiedzin był nieprzytomny. Jego ciało drżało, wyglądało to niefajnie. Złapałem go za rękę, powiedziałem kilka ważnych dla mnie zdań i wyszedłem, bo po co przeszkadzać lub nie daj Boże roznieść jakiś mikroorganizm, który nikomu zdrowemu nie zrobi krzywdy, a jego zabije. Podczas drugiej wizyty był przytomny, choć podłączony do wielu urządzeń wspomagających oddychanie i monitorujących jego stan. Nie przyszedłem mówić, że będzie dobrze i żeby jakoś się trzymał. Że wszystko będzie dobrze i żeby walczył. Pozostali członkowie rodziny, którzy do niego przyjeżdżali zwykle szybko doprowadzali go do płaczu, pierdoląc te nic nieznaczące frazesy. Zacząłem opowiadać mu o tym, co dzieje się wokół mnie, o codzienności. O tym, że sąsiadowi pękła rura i że biskup spóźnił się na mszę o 30 minut, przez co połowa wiernych wyszła z kościoła. Wujek miał wtedy niesamowite rysy twarzy. Słuchał tego z takim zaciekawieniem, że nawet nie drgnął na chwilę. Dzisiejsza wizyta była podobna, choć przygnębiająca. Obrałem tą samą taktykę co poprzednio, nagrałem nawet telefonem jego dom, ulubione miejsca, pokazałem świat takim, jak wyglądał parę godzin wcześniej. Reakcja była podobna do poprzedniej i o dziwo nie zanosiło się na żadne wzruszenia z jego strony (chyba, że szlochał dopiero po moim wyjściu). Jego twarz była jednak inna niż poprzednio, pełna pustki i beznadziei. W oczach ogromna obojętność. Wierzę, że po miesiącu w jednym miejscu ma się dość własnego życia. I choć wielkich nadziei na poprawę sytuacji raczej nie ma, to twarz wujka mówiła dziś sama za siebie - on ma dość i chce aby to już się skończyło. Widać, jak bardzo cierpi, choć nie chodzi tu o jakikolwiek dyskomfort fizjologiczny. Lekarze dbają, aby nic go nie bolało i sam zaprzecza, aby doskwierały mu większe dolegliwości związane z funkcjonowaniem ciała. Po prostu leży i czeka na śmierć, bo na życie jak przed miesiącem już nie liczy.

To kolejny wymiar śmierci. Śmierci przez cierpienie fizyczne, ale w głównej mierze psychiczne i wszechobecną pustkę. Zastanawiam się, jaki Bóg ma zamysł w tym, aby nie pozwolić mu odejść. Czy to wymiar jakiejś doczesnej kary, czyśćca, a może łaski? Cierpienie potrafi uszlachetniać, choć jeszcze nie przepracowałem tej kwestii w swojej głowie. A może jego cierpienie ma doprowadzić do jakiejś zmiany w nas, najbliższych? Może czas, który mu pozostał ma służyć temu, aby wujek jeszcze tu, na ziemi doprowadził jakieś sprawy do końca? I choć fizycznie nie może zrobić praktycznie niczego, to może chodzi o wymiar duchowy? A może za półtora tygodnia wypiszą go ze szpitala i będzie żył jeszcze osiem lat?

W takich chwilach widać bezsilność człowieka w umieraniu. Mój wujek ma niewiele możliwości, aby fizycznie znaleźć się w jakimś miejscu, udać się do jakiejś osoby, sprowokować rozmowę, przeprosić, wyznać wieloletnią tajemnicę czy po prostu załatwić sprawę dnia codziennego. W pewnym sensie jego czas na takie działania już minął i niektóre rzeczy zostały ostatecznie dokonane. Jeśli może coś zmienić w otaczającej go rzeczywistości, to wyłącznie w bardzo ograniczonym stopniu.

Wszystko ma swój czas,
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem

Nie ma niczego błyskotliwego w tym fragmencie Księgi Koheleta. Ale dobitnie pokazuje, że kiedy przyjdzie czas naszego umierania nie będzie to moment na załatwienie ostatnich spraw. Tamten czas przeminął, a na zmianę dokonanych wtedy wyborów może być zwyczajnie za późno.

Ekscytująco ciekawa jest dla mnie śmierć i to, czego doświadczę po niej. Zwyczajnie, po ludzku ciekawa.