wtorek, 26 października 2010

Windows Live Writer

Muszę się pochwalić legalnym oprogramowaniem, którego używam od przeszło roku. Mój Windows 7 w związku z tym pobrał aktualizację, w której znalazł się pakiet Live 2011. Jednym z programów jest wspomniany Writer. Do czego służy? Ano do pisania notek na blogach. Po zainstalowaniu trzeba mu podać login i hasło do swojego bloga i… tyle.

Sam pobiera sobie wszelkie niezbędne informacje, wygląd szablonu itp.
A później, a później wystarczy już tylko pisać i publikować. Wyglądem przypomina Office 2007, nie ma może mnóstwa ciekawych funkcji. Mi przypadło do gustu dodawanie zdjęć i wideo metodą “przeciągnij i upuść”. Nie trzeba więc męczyć się z ręcznym dodawaniem plików graficznych, oprogramowanie robi to wszystko za nas.

ScreenShot002

 

 

 

 

Automatycznie zapisuje sobie wersję roboczą na wypadek utraty danych (awaria zasilania, zawieszenie programu, inne). Opcje formatowania tekstu są bardziej przyjazne niż na Bloggerze, który miał to do siebie, że tekst uciekał gdzieś, czcionka zmieniała się samoczynnie.

Rosyjska młodzież nie próżnuje tak, jak nasza. Ich kreatywność doprowadziła mnie do ataku śmiechu. Filmik spodoba się Agnieszce, która jest miłośniczką komunikacji miejskiej. Czy w Twoim mieście kierowca autobusu jeździ w ten sposób?

Muzyczna obsesja dni ostatnich to spokojny rytm, bliżej mi nieznanej piosenkarki.
Ale wpada w ucho.

wtorek, 19 października 2010

Czy numer XXX XXX XXX należy do Pana?

Nie, kuffa, do mojej babci. Debilizm, prowokacja, naciąganie, wyłudzanie, wmawianie człowiekowi, że jest idiotą, coraz bardziej perfidne metody operatorów komórkowych na legalne oszukiwanie.
Nie, ja się nie denerwuję, tylko nie będzie mi nikt wysyłał takich tekstów skoro ich sobie nie życzę. Podczas rejestracji numeru nie wyrażałem zgody na otrzymywanie materiałów promocyjnych, nie brałem też udziału w żadnych innych konkursach, co by mogli przekazać numer firmie zewnętrznej. Więc się pytam, skąd bierze się taki chłam?
Zobaczycie, zostanę noblistą za to, że wymyślę genialny system antyspamowy na komórkę.
Albo przestanę z niej korzystać, a zacznę kupować karty telefoniczne czy wrzucać monety do budki telefonicznej.

Z bardziej ważnych spraw to mam mgłę za oknem utrudniającą widoczność. Ba, widoczności nie ma, czubek swojego nosa można dostrzec w porywach. Odradzam więc latania Tupolewami, niebezpieczne to w taki dzień.
Rozwalił mnie dziadek, który tam gdzieś dziś kogoś zamordował. Rozumiem, jakby był to fan Rydzyka, bo nikt nie wie na jakie misje słuchacze umawiają się poza anteną RM. A to jakiś anty PIS-owiec. Podejrzane.

Od pół roku z niepokojem obserwuję rosnącą między polskimi politykami nienawiść. Nienawiść wydaje zatrute owoce. Jeśli ktoś obarcza prasę endecką za śmierć śp. Gabryela Narutowicza, jeśli ktoś wini propagandę PRL za śmierć śp. ks.Jerzego Popiełuszki, to powinien obwiniać prasę III RP za śmierć pracownika łódzkiego biura PiS.
Genialne słowa! Korwin jak zwykle popisał się obiektywizmem i zachowaniem zimnej krwi w momencie, kiedy wszystkie media szukają odpowiedzi na tysiące pytań nasuwających się po takiej tragedii.
Strzał w dziesiątkę.

Kupiłem w bezdomce kaktusa za 5 PLN-ów w takiej miniaturowej doniczce i nie podlewałem go już dobry miesiąc. A bo leży menda mała za monitorem, a ja tam ani nie sprzątam, ani tym bardziej nie zaglądam. Pytanie do botaników: uda się go uratować? Dodam, że jego wygląd nie zmienił się znacznie od zakupu, ale taki anorektyczny się zrobił. Ja wiem, że słowo kaktus to już o czymś mówi i jego zapasy wody starczą na długo, ale czy na miesiąc? A jeśli w bezdomce go podlali też 2 tyg. wcześniej?
Koniec plantacji, niech se go mama trzyma. Żeby to chociaż było pożyteczne: muchy czy pająki zjadało. A to nic, rośnie i jest ładne. Jak się podlewa...
Czasami ukłuje w cztery litery, sporadycznie.

Przybyło również muzycznych obsesji, odkąd naoglądałem się do bólu wszystkich możliwych Got Talent. Ci nowi artyści, odkryci przez ten program to sto razy lepsi niż Lejdi Ga ga ga ga ga.
Ją ją ją kam się.

I chyba wracam do formy w pisaniu tego bloga, to już piąta notka w piździerniku.

Zjadłbym pierogi. Wprawdzie są na dole, ale to trzeba ruszyć się z wygodnego fotela, na co nie mam ochoty.
Spadam, bo głupoty piszę.


Ich album Strike to w ogóle ogłosiłem pierwszym Pełnowartościowym Albumem Zakochanych (PAZ). Cud malina.

piątek, 15 października 2010

Normalna pora roku.

Moja ulubiona pora roku w pełni. Bezmiar kolorów cieszy moje oczy. Idąc środkiem klonowego lasu co chwilę spada ciężki liść. Wydaje się, jakby to wiewiórka skakała po gałęziach, próbując zdążyć przed zbliżającym się czasem śmierci w naturze. Czekam jeszcze tylko na jedną, niezwykłą noc, która zdarza się co roku o tej porze. Zwracam na nią uwagę od dobrych paru lat.
W tym roku powinna nadejść pomiędzy 19 a 27 października. Szczegóły zachowuję dla siebie.

Tak w ogóle to nie chcę zimy. Jest okropna, denerwująca i na samą myśl o zalegającym śniegu zachciewa mi się ciepłych krajów. Jesień jest w porządku, zawsze była. To niezwykle stabilna pora roku - jeśli leje, to spokojnie, choć czasami tygodniami, a jeśli świeci słońce to bez przesady, można poczuć ciepło każdego promienia.

W swoim życiu, z pomocą innych doszedłem do ciekawych wniosków, które może nie są zbytnio odkrywcze. Mogą jednak poprawić spojrzenie na świat, a co za tym idzie uszczęśliwić mnie. Trzeba tylko odpowiednio postępować, najlepiej według instrukcji obsługi zawartej w Księdze Życia.

Ostatnio odnalazłem też nowe hobby, któremu często się oddaję. Jedno z niewielu, które mnie wycisza i uspokaja...

Uchwyciłem też kawałek dni, które przeminęły na zawsze....


niedziela, 10 października 2010

Szau zakupuf

No właśnie, wydaje mi się dziwnym, że superhipermarkety nie są obwieszone jeszcze światełkami, włosami anielskimi i choinkami. W zeszłym roku, mniej więcej w tym samym czasie można było kupić kalendarze adwentowe, lampki na choinkę, a szyldy "zrób przedświąteczne zakupy" straszyły niskimi cenami i promocjami.
No a teraz nie widać żadnej niezwykłej promocji, nie spotkałem się nawet ze zniczami, a przecież listopad tuż tuż. I dobrze, koniec wciskania ludziom zeszłorocznych produktów, które nie zeszły z magazynu, a ich termin przydatności do zużycia/spożycia kończy się 24.12.2010. Doszukałem się w tym (typowego dla mnie) aspektu sprawy. Chodzi o to, by ludzie czuli się jak w czasach komuny, kiedy to puste sklepowe półki skłaniały do robienia zakupów z dużym wyprzedzeniem. To samo jest teraz, reklama jadącego czerwonego tira z napisem Coca Cola wbija ludziom do orzechowych mózgów, żeby spieszyć się z nabyciem cudownego eliksiru, którego nie może zabraknąć na wigilijnym stole.
Jedyne, co mi się podoba w tym całym przedświątecznym szale zakupów i przygotowań to zapowiedź Polsatu na wigilijny wieczór. Kevin McCallister znów przywali włamywaczom cegłą, a ja znów będę miał ubaw po pachy.

Ze spraw bieżących:
dziś nastąpiła fuzja dwóch prawicowych partii - UPR-u i WiP-u. Nie wiadomo jeszcze pod jaką nazwą będą działać zwolennicy Janusza Korwin-Mikkego, ale przypuszcza się, że będzie to Wolność i Praworządność. Tak czy inaczej, cieszę się z tego faktu.
Poza tym oglądałem wczoraj świetny film "Repo Men". Dość futurystyczny, ale zaskoczył mnie ciekawym wątkiem głównym, który zakończył się genialnym morałem.
Lubię takie produkcje.

Poza tym pisałem dziś do gadziny, że chyba w ciąży jestem, bo mam nieziemskie smaki. Wiecie, co mi się zamarzyło? Gruszki. Ale nie takie byle jakie, tylko te wielkie, miękkie i ociekające słodziutkim sokiem, które chciałoby się pochłaniać kilogramami.
O pierogach to nawet nie wspomnę, tylko, że istnieje podstawowa różnica pomiędzy tymi dwoma przysmakami:
- gruszki to sobie mogę kupić w pierwszym lepszym warzywniaku czy innym spożywczym,
- pierogi w sumie też mogę nabyć, ale nie ma jednak jak te, które robi moja rodzicielka (piękne słowo zapożyczone od Agola) :-)
I wiecie, nawet byłbym skłonny, żeby przełamać swoje odwieczne lenistwo i samemu sobie zrobić, ale...
nie znam dobrze gotujących facetów, prócz kilku nawiedzonych (Makłowicz, Okrasa, mój wujek) i niech zostanie, żeby to kobieca dłoń pierogi lepiła.

Już czuję ten feministyczny wzrok na plecach...

środa, 6 października 2010

Jak to jest być dorosłym?

Pytanie, które zadałem sobie podczas czytania pewnego bloga nie mogło pozostać bez odpowiedzi.
Minęła szesnastka, siedemnastka, osiemnastka, dziewiętnastka.. doleciało już do głupiej liczby, która nieuchronnie pnie się w górę...
Czy jestem dorosły? Nie wiem.. Czasami czuję się kilkunastoletnim szczeniakiem, któremu jeszcze wszystko się wybacza, a czasami mam wrażenie, że cała odpowiedzialność tego świata spadła na mnie,.

O czym decyduje wiek? Moim zdaniem, o niewielu rzeczach. Jedynie ukończenie osiemnastu lat zmienia w sposób widzialny naszą osobę względem prawa. Odebranie dowodu w moim technikum zawsze wiązało się z upiciem gęby do granic możliwości. Zdanie prawka oznaczało trzy dni wolnego i imprezę w klasowym gronie.
Czyli niewiele zmian, jak na kluczowy moment, na który czeka podświadomie każdy nastolatek. Miała być mega dorosłość i poważniejsze traktowanie przez innych, a okazuje się, że jesteśmy tymi samymi ludźmi, którzy smarkają w rękaw, zachwycają się wybrykami koleżanek i kolegów, oraz mają w głowie dzień wczorajszy i dzisiejszy.
O jutro nie trzeba się martwić, dopóki korzysta się z dobrodziejstwa rodziców. Obowiązków niewiele, czasami wypełnienie tych podstawowych, o które prosi mama przysparza mnóstwo nerwów. Sielanka i raj na ziemi.

Dla mnie nadszedł wiek większej troski i odpowiedzialności za innych. Powoli próbuję odwracać rolę w mojej rodzinie. Jakiś czas temu zacząłem odczuwać ogromny wstyd w momencie, w którym rodzice rutynowo sypali ze swojego portfela. Zaczęło mi zależeć na tym, bym miał w kieszeni wyłącznie swoje monety i banknoty.
Jadąc na zakupy mam świadomość tego, że nie żyję powietrzem. Dokładam się więc, albo robię je za swoje pieniądze.
Moje ego rośnie, ponieważ uważam się za osobę potrafiącą zatroszczyć się nie tylko o siebie, choć w rzeczywistości dopiero przyuczam się w tym fachu.
Pieniądze zarobione własnymi rękami wydaje się z większym rozsądkiem, zaczyna się planować wydatki.

Po jakimś roku takiego życia wszystkie wyuczone zachowania utrwalają się. Przychodzą odruchowo, dzięki czemu zaczyna się dostrzegać w osobach młodszych od siebie brak odpowiedzialności i nierozsądne postępowanie. To oznacza, że sami wkroczyliśmy na wyższy poziom, którego oni muszą się dopiero nauczyć.
Po raz kolejny dodajemy sobie nieświadomie punkty do rangi.

Dorosłość to także umiejętne zagospodarowanie swojego czasu (nie tylko wolnego). Teraz już trzeba zdążyć z pewnymi czynnościami, powiedzieć komuś konkretną datę, umieć przewidzieć wydarzenia. Wypada też ćwiczyć ocenianie swoich możliwości (choćby fizycznych), by nie palnąć przy kimś gafy.

Trzeba także liczyć się z tym, że znajomi będą przechwalać się swoimi dotychczasowymi osiągnięciami (szczególnie ci z liceum, technikum) i nierzadko możemy wypaść na ich tle w tyle. To nie powód, by się zniechęcać, ale dobry moment na zrobienie kroku naprzód i większą mobilizację.

Nie ma co się obawiać tego, co stanie się po szkole, uczelni. To i tak jest kwestią czasu, a dorosłość lub wkraczanie w nią sprawia niezwykłą przyjemność! :-)

wtorek, 5 października 2010

Agolowy "skandal" to przy tym pikuś.

Cała społeczność, którą tworzą ludzie zapisani do pewnej lekarki rodzinnej (ja też) przeżywa roztargnienie, spowodowane urlopem pani T.
Pani doktor wyskoczyła z karteczką na drzwiach przychodni, że w dniach 1.X - 31.X nie będzie przyjmować z powodu urlopu i wyjazdu na jakieś tam afrykańskie wyspy Zangla Ne.
A pod spodem, dość sporym drukiem dopisane: "wizyty w gabinecie prywatnym we wtorki i środy w godz...."
Normalnie żałuję, że fotki nie strzeliłem tej kartce. Bezczelna, stara i zrzędząca baba dopuściła się bezprawia, bo nie ma nikogo w zastępstwie i ludzie bezradnie rozkładają ręce. W przychodni została jedynie pielęgniarka, której kompetencje pozwalają zrobić co najwyżej zastrzyk.

I wpadam, proszę ja Was, wczoraj do tejże placówki po zaświadczenie. Komuniści zażyczyli sobie ode mnie świstka papieru, na którym będą napisane moje dane i słowo "ZDROWY", wraz z pieczątką wyżej wspomnianej pani doktor. No i stoję przed drzwiami jak słup, czytając namiętnie bazgroły pani T. Wchodzę do środka. Pielęgniarka mówi, że nic nie wie, nic jej nie wolno, nikogo nie widziała i nie może mi pomóc. To ją grzecznie proszę o numer do tej zarazy, która powinna siedzieć w swoim gabinecie i wypisać ten popieprzony papier, zamiast wygrzewać się ze strusiami (w rzeczywistości przyjmowała w domu tych, którzy przedkładają zdrowie nad płacenie horendalnych pieniędzy).
Jak myślicie, co zrobiłem?
Wkurzyłem się, ale już tak bardzo, że zacząłem wydawać dźwięki niczym zdenerwowany dzik. Nakrzyczałem na  Bogu ducha winną pielęgniarkę, która nagle oprzytomniała i wymyśliła, że wypełni mi świstek, podbije pieczątką i że mam się zgłosić do pani T. po podpis. Dostałem jej adres, ale kiedy wsiadłem do gangsta wozu zdałem sobie sprawę z tego, że mieszka przy drodze prowadzącej w przeciwnym kierunku niż mój dom.

Z impetem wróciłem do swojej jamy, w której walnąłem magisterskiego iksa pani T i z bananem na twarzy oddałem się codzienności.

Poniżej piosenka, która jest w stanie obudzić czterdziestodniowego truposza. Ależ ja lubię rytmikę i prostotę w utworach :-)