No to pech.
Kiedy po ostatnim tchnieniu zacznie się znany z filmów i książek proces przechodzenia przez tunel, na końcu którego znajduje się intensywnie białe światło nie będzie już czasu na twórcze myślenie o tym, co za chwilę nastąpi. Wszystko może zadziać się zdecydowanie za szybko, a proces spoglądania w stopklatki z własnego życia nie będzie trwał w nieskończoność. Być może te doznania biorą się z trwających w mózgu finalnych procesach poprzedzających definitywny game over i dla jednych były krótką przejażdżką po własnych życiu, a inni zapamiętali je jako rozciągnięte w czasie wspomnienia. Po tym, kiedy funkcje życiowe zostały im skutecznie przywrócone mogli barwnie opowiedzieć o tym co widzieli i zapamiętali. Może z braku wiedzy zaryzykuję stwierdzenie, że to nadal nie była śmierć, tylko jej przedsionek i z prawdopodobieństwem 50/50 te doświadczenia nie mają z nią nic wspólnego. Tak czy siak, dalej nikt już nie był. A raczej nikt stamtąd nie wrócił.
Jeśli świadomość jest na stałe przyczepiona do mózgu (bo raczej w tym organie czujemy siebie jako osobę) to po śmierci zniknie bezpowrotnie. Oczywiście zakładając, że kolejnego życia po śmierci w dowolnym wymyślnym wymiarze nie będzie. Jakimś argumentem przemawiającym na korzyść teorii braku duszy nieśmiertelnej może być brak rozumnego myślenia w wieku wczesno niemowlęcym, lub utrata świadomości spowodowana nagłym stanem chorobowym/urazem. No chyba, że świadomość rozumiana jako zdolność do przywoływania wspomnień lub wybiegania w przyszłość nie jest równa chrześcijańskiemu pojęciu duszy. Bez wątpienia pozostanie to tajemnicą.
Ulatując w niebyt po śmierci, nasze dobre i złe uczynki nie zostaną rozliczone. Wszelka ludzka moralność byłaby z tego punktu widzenia niepotrzebna. Takiej wiadomości niestety nikt zmarły nie będzie w stanie przekazać żyjącym, stąd błędne koło niepewności się zamyka. Życie dla samej prokreacji to już w ogóle bezsens. Po co znosić trudy wychowywania dzieci, skoro teoria wielkiego wybuchu i tak zakłada zagładę każdego żyjącego gatunku? No chyba, że to wszystko naprawdę robimy dla własnej przyjemności i manii i wymyślona przez Agola fraza ma więcej sensu, niż wydaje się nam wszystkim dookoła. Mózg zaczyna mi już parować, a nawet nie liznąłem cząstki tego, co wielokrotnie podstawia w temacie rozmyślań o śmierci.
A czym będzie nicość po śmierci? Będzie niebytem, czyli zaprzeczeniem bytu? Jak zdefiniować coś, co z natury jest niedefiniowalne i tęgie umysły filozofii od wieków nie mogą sobie z tym poradzić? Czy nicość po śmierci może być dobra lub zła? A może nie będzie nawet obojętna? Czy życie, które potrafimy zmierzyć czasem ma granicę pomiędzy nicością zawieszoną w próżni, od czasu niezależną? Jak ta granica wygląda i czy jest nią właśnie śmierć? A jeśli życie zdefiniowane w ramach czasowych jest tylko jakimś zaburzeniem w nicości i nie powinno zaistnieć? Dlaczego zatem zaistniało?
Nie wiem, ale może się dowiem. A jeśli będzie nic, to każde słowo w tej notce również jest niczym.