poniedziałek, 26 lipca 2021

A jeśli Bóg/Wisznu/Jehowa/Allah nie istnieje?

No to pech.

Kiedy po ostatnim tchnieniu zacznie się znany z filmów i książek proces przechodzenia przez tunel, na końcu którego znajduje się intensywnie białe światło nie będzie już czasu na twórcze myślenie o tym, co za chwilę nastąpi. Wszystko może zadziać się zdecydowanie za szybko, a proces spoglądania w stopklatki z własnego życia nie będzie trwał w nieskończoność. Być może te doznania biorą się z trwających w mózgu finalnych procesach poprzedzających definitywny game over i dla jednych były krótką przejażdżką po własnych życiu, a inni zapamiętali je jako rozciągnięte w czasie wspomnienia. Po tym, kiedy funkcje życiowe zostały im skutecznie przywrócone mogli barwnie opowiedzieć o tym co widzieli i zapamiętali. Może z braku wiedzy zaryzykuję stwierdzenie, że to nadal nie była śmierć, tylko jej przedsionek i z prawdopodobieństwem 50/50 te doświadczenia nie mają z nią nic wspólnego.  Tak czy siak, dalej nikt już nie był. A raczej nikt stamtąd nie wrócił.

Jeśli świadomość jest na stałe przyczepiona do mózgu (bo raczej w tym organie czujemy siebie jako osobę) to po śmierci zniknie bezpowrotnie. Oczywiście zakładając, że kolejnego życia po śmierci w dowolnym wymyślnym wymiarze nie będzie. Jakimś argumentem przemawiającym na korzyść teorii braku duszy nieśmiertelnej może być brak rozumnego myślenia w wieku wczesno niemowlęcym, lub utrata świadomości spowodowana nagłym stanem chorobowym/urazem. No chyba, że świadomość rozumiana jako zdolność do przywoływania wspomnień lub wybiegania w przyszłość nie jest równa chrześcijańskiemu pojęciu duszy. Bez wątpienia pozostanie to tajemnicą.

Ulatując w niebyt po śmierci, nasze dobre i złe uczynki nie zostaną rozliczone. Wszelka ludzka moralność byłaby z tego punktu widzenia niepotrzebna. Takiej wiadomości niestety nikt zmarły nie będzie w stanie przekazać żyjącym, stąd błędne koło niepewności się zamyka. Życie dla samej prokreacji to już w ogóle bezsens. Po co znosić trudy wychowywania dzieci, skoro teoria wielkiego wybuchu i tak zakłada zagładę każdego żyjącego gatunku? No chyba, że to wszystko naprawdę robimy dla własnej przyjemności i manii i wymyślona przez Agola fraza ma więcej sensu, niż wydaje się nam wszystkim dookoła. Mózg zaczyna mi już parować, a nawet nie liznąłem cząstki tego, co wielokrotnie podstawia w temacie rozmyślań o śmierci.

A czym będzie nicość po śmierci? Będzie niebytem, czyli zaprzeczeniem bytu? Jak zdefiniować coś, co z natury jest niedefiniowalne i tęgie umysły filozofii od wieków nie mogą sobie z tym poradzić? Czy nicość po śmierci może być dobra lub zła? A może nie będzie nawet obojętna? Czy życie, które potrafimy zmierzyć czasem ma granicę pomiędzy nicością zawieszoną w próżni, od czasu niezależną? Jak ta granica wygląda i czy jest nią właśnie śmierć? A jeśli życie zdefiniowane w ramach czasowych jest tylko jakimś zaburzeniem w nicości i nie powinno zaistnieć? Dlaczego zatem zaistniało?

Nie wiem, ale może się dowiem. A jeśli będzie nic, to każde słowo w tej notce również jest niczym.



Całkiem niedawno odkryłem nieznany dotąd utwór Waldemara Goszcza, który ujrzał światło dzienne w ubiegłym roku, odgrzebany w prywatnych zasobach członków rodziny tragicznie zmarłego artysty. Szybki koniec, jaki go spotkał wpisuje się w mój poprzedni post o samoświadomości śmierci. Ciekawe, czy Waldek wierzył w to, że będzie żył wiecznie? Tekst tej wspaniałej do granic możliwości piosenki chyba po części to potwierdza. Mogę słuchać bez końca.

Wierzę, że tam jesteś Waldku. Na drugim końcu świata, na peronie z gwiazd czekasz gdzieś...

5 komentarzy:

  1. To fraza Gombrowicza, nie moja. ;)
    Temat wpisu trudny. Chyba każdy czasem się nad tym zastanawia. Najtrudniejsze jest to, że dopóki żyjemy, nie znajdziemy odpowiedzi na te pytania. Możemy tylko wierzyć lub nie, wyobrażać sobie jakoś to, co ewentualnie będzie dalej,ale nigdzie nie znajdziemy potwierdzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dowiemy się za życia, to prawda. A czas ucieka i nieuchronnie zbliżamy się do swojej śmierci. Chyba najlepiej być obojętnym wobec tej wielkiej tajemnicy, bo i tak niczego nie możemy zmienić.
      Wyjątkowo interesujący temat..

      Usuń
  2. Temat rzeka. Sam nie wiem w co wierzę. Jednak tródno wyobrazić mi, że nawet po śmierci "mnie" nie będzie. Mam namyśli tego mojego wewnętrzengo ja. A z drugiej strony nie wyobrażam sobie być w "innym świecie" i mieć świadomość, że w tym drugim świecie zostali moi bliscy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja dochodzę do wniosku, że temat nie jest rzeką. Spójrz, jest 50% szans, że po śmierci coś jednak po Tobie zostanie i kolejne 50%, że wyparujesz wraz ze swoją świadomością. "Na wszelki wypadek" staram się być po prostu dobrym człowiekiem, bo jeśli po śmierci spełni się pierwszy scenariusz, to może nagrodą będzie coś tak przyziemnego jak satysfakcja. Satysfakcja, że żyłem dla innych.

      Tobie też polecam żyć dla innych!

      Usuń
    2. Jestem dobry nie dlatego bo szanse są 50/50, tylko, że nie czynie drugiemu tego przez co sam nie chciąłbym przechodzić. To jest naturalny odruch u mnie.

      Usuń