Podjąłem na nowo kontakt z moimi znajomymi z Niemiec. Od kilku lat jakoś nie myślałem o nich, zapomniałem zwyczajnie - choć nie powinienem. To ludzie, którzy zasługują na pamięć. Poznałem ich w 2008 roku, będąc na saksach. Mieszkałem z nimi tylko dwa tygodnie. Przez te 14 dni doświadczyłem ich jako ciepłych, kochających ludzi. Mieli za sobą kawał ciężkiego życia. Emmi wychowywała się w Czechach, gdzie zastała ją wojna. Opowiadała, że jej mama nie miała co włożyć do garnka, że nad ich domem niejednokrotnie latała śmierć. Później trafiła do Niemiec, gdzie ułożyła sobie życie z Oswaldem. On też zawdzięcza to, co osiągnął wyłącznie ciężkiej pracy. Życie doceniło ich bruzdami na dłoniach, jednak pozostawiło w sercach miłość do pracy i ludzi. Wszystkiego nauczyli się sami, do wszystkiego doszli razem. Lecz nawet wtedy, gdy wychodzili na prostą i odbili się od dna w powojennych Niemczech, los postanowił odebrać im płodność.. Byli zupełnie sami, bez kogokolwiek bliskiego, prócz siebie.
Zdani na siebie dożyli pięknego wieku..
W czasie tego krótkiego pobytu traktowali mnie jak wnuka, a ja ich jak dziadków, których tak naprawdę nigdy nie miałem.
Emmi i Oswald napisali w liście, że powoli liczą sobie każdy dzień oraz wiedzą, że nic nie trwa wiecznie. W tym roku po raz ostatni będą u nich zbiory. Pewnie brakuje im sił..
Czytając te zdania poczułem ścisk w gardle. Zżyłem się z nimi.
Może znajdę sposób, aby ich jeszcze w tym roku odwiedzić.
A może weźmiesz swoje kobiety w podróż :)
OdpowiedzUsuńMiło, że po tylu latach wciąż o Tobie pamiętali :)
Ja tam się takich długich podróży obawiam :)
Usuń